Kim Gordon - No Home Record

Jakub OślakKim GordonMatador Records2019
Była basistka grupy Sonic Youth, po blisko 40 latach działalności na scenie muzycznej, wydała pierwszy solowy album.

Nowa płyta Kim Gordon nosi tytuł No Home Record jakby w zrezygnowanej próbie nie nazywania rzeczy po imieniu. Ten album to wypisz-wymaluj brzmienie pieleszy apartamentów basistki Sonic Youth, jej pracowni, gabinetu, garażu, sypialni, garderoby, kuchni, wszystkiego. Działalność Kim poza Sonicami polega przede wszystkim na kolaboracjach; tutaj jednak, od zera do bohatera, z małą pomocą młodszych przyjaciół, dochodzi do rzeczy zupełnie sama. Nie trzeba wybujałej wyobraźni, aby to usłyszeć – co piosenka to inny pokój, inny instrument i inny nastrój, tak jakby nasza gospodyni oprowadzała nas po swojej codziennej scenie, demonstrując zabawki. Czegóż więcej można sobie życzyć od ikony nowojorskiej alternatywy, która zmęczona już wydziwianiem i sztukowaniem postanowiła wreszcie nagrać coś, co każdy z nas nosi w sobie. To coś to piosenka, którą wykrzykujemy pod prysznicem, za kierownicą, sami do siebie – gdy nikt nie słyszy i nie ocenia.


No Home Record nie jest płytą „wybitną”, „nowatorską”, ani „prowokującą”. Takie epitety Kim już ma na swoim koncie i nie trzeba sięgać głęboko aby zrozumieć dlaczego. Tym razem stworzyła płytę „dla przyjemności”, „dla siebie”, solą w oku dla tych co chcą aby wciąż była Dziewczyną z zespołu. Jej nowe piosenki wykorzystują cały arsenał możliwości i doświadczeń: niezależne słowa, przestery gitarowe, dudniące basy, efekty, kable i suwaki, klawisze, loopy, maszyny i bębny. Ale to już nie jest awangarda, tylko rzeczywistość – te pokrętła i sprzęgła, ta kompaktowość nagrań, ta kompresja albumowa – to wszystko jest prawdą czasu i prawdą głośnika. Wszystko jest filmowane, a całe nasze życie jest sceną - obserwowaną na bieżąco, komentowaną i manipulowaną. Można przed tym uciekać, ale można to też wykorzystać – i z artystyczną bezczelnością grać muzykę dla nikogo, dla siebie samego. Na pewno znajdą się hordy zwolenników, którzy to kupią i przyjdą na koncert w barze.

Aż dziw bierze, że na taką płytę czekaliśmy trzydzieści-parę lat. Ale, paradoksalnie, można to zrozumieć. Takich płyt nie tworzą debiutanci, tylko doświadczeni muzycy. No Home Record brzmi jak debiut i jakby de facto nim jest; ale doskonale wiemy, że nie do końca. To bardzo kobieca płyta, w kobiecym sensie – tak jak najlepsze krążki Laurie Anderson czy PJ Harvey, stanowiące harmonijną, hipnotyczną erupcję swobodnej kreatywności. Muzycy brzmią najlepiej wtedy, gdy niezależnie od wieku grają tak, jakby zatrzymał się czas. No Home Record to czas zatrzymany gdy Kim była arcybystrą, postrzeloną dziewczyną, zadziwiającą otoczenie dowcipem, roztrzepaniem, poklejoną fryzurą, poszarpanymi ogrodniczkami i plastrami na czole. To jej salon i jej klocki i tylko ona decyduje o logice ich ułożenia. Brzmi jak ktoś, kto się bawi i cieszy – gdyż wreszcie jej wolno i nie ma w pobliżu nikogo, kto by chciał przyczepić o to że za głośno, za cicho, za mało gitary czy za krótka płyta.

Website by p3a