Punktem odniesienia może być autobiografia Phila „Jeszcze nie umarłem”, która siłą rzeczy ma większą siłę, gdyż jest prezentowana „z pierwszej ręki”. Tym niemniej Maurycy Nowakowski, którego ‘konikiem’ jest twórczość Genesis, stanął na wysokości zadania, opisując barwne życie Collinsa w sposób przejrzysty i nienachalny. Poznajemy więc początki drogi artysty w Londynie, próby aktorskie na West Endzie (Phil wystąpił w „Oliverze Twiście”), jego fascynację The Beatles, jazzem (znamienne zapatrzenie w Amerykę), wreszcie grą na perkusji, a w konsekwencji - dołączenie do Genesis. Prawdziwą rewolucją jest przejęcie roli frontmana w zespole po odejściu Petera Gabriela. Collins okazuje się znakomitym wokalistą, który świetnie odnajduje się na pierwszym planie. Naturalnym rozwinięciem jest rozpoczęcie kariery solowej, sukces płyty „Face Value”, traktującej o traumie po rozwodzie artysty. Kolejne płyty, wyprzedane koncerty, nagrody. Sukces goni sukces… Do czasu nałogu alkoholowego artysty, który mocno zachwiał jego jestestwem. Wszystko jednak kończy się dobrze, a Collins wraca na scenę, także z Genesis w 2007 roku.
„Phil Collins. Człowiek orkiestra” to biografia napisana rzetelnie, anegdotycznie i bogato. Nie ma tu kontrowersji, aczkolwiek nie jest napisana z pozycji nabożnego fana. Czuć pasję, a przede wszystkim obycie w temacie Nowakowskiego. Pyszna lektura.