Marylin Manson - Heaven Upside Down

Marcin KnapikMarylin MansonUniversal Music Polska2017
Dziesiąty album Marylina Mansona to powrót do korzeni tego artysty. Oto nasza recenzja płyty "Heaven Upside Down".

Temu albumowi towarzyszy atmosfera zamieszania. Jego premiera planowana była na 14 lutego tego roku, czyli na Walentynki. Miał nosić tytuł „SAY10”. Powodem zmiany terminu okazało się powstanie i dołożenie do płyty trzech utworów. Lepiej pochwalić się dziełem, które ma blisko 50 minut, a nie nieco ponad trzydzieści. A to nie koniec. 30 września podczas koncertu w Nowym Jorku metalowa część scenografii runęła na piosenkarza. Efekt – przewiezienie do szpitala i odwołanie kilku koncertów. Mogło skończyć się gorzej. Tym, że mogła to być recenzja albumu wydanego pośmiertnie. Ale Marilyn Manson dochodzi teraz do zdrowia, a płyta, która ostatecznie nazywa się „Heaven Upside Down” trafia na rynek.

Do współpracy przy swoim dziesiątym albumie artysta zaprosił Tylera Batesa – producenta i kompozytora filmowego. Ponownie. Panowie współpracowali już razem przy poprzednim dziele Mansona - „The Pale Emperor” z 2015 roku. Ale nie są to takie same płyty. Tutaj jest mocniej.

Co oferuje nam album? To w zasadzie stary, dobry Marilyn. To znaczy dobry lub niedobry – zależy, kogo pytamy o odpowiedź na to pytanie. Mówimy tutaj o artyście należącego do grona tych, która albo się kocha, albo nienawidzi Nie może być inaczej w przypadku osoby mówiącej, że „jej bohaterami są David Bowie i Lucyfer”. Kreowany przez siebie wizerunek, teksty wzbudzające kontrowersje, obracające się wokół motywów m.in. seksu czy przemocy. Tu nie jest inaczej. Na Spotify sześć z dziesięciu utworów ma oznaczenie „Explicit”.

 Trzema utworami, które spowodowały opóźnienie premiery płyty są „Revelation #12”, „Saturnalia” i „Heaven Upside Down”. Marilyn Manson określił je jako kluczowe i mocno wpływające na interpretację całości. Całe szczęście, że zostały dodane. Są to mocniejsze punkty albumu. „Revelation #12” - otwarcie albumu mocno i z przytupem. Syreny, przesterowany bas. Krzyczący, wrzeszczący Marilyn. „Saturnalia”- ośmiominutowy utwór, mroczne oblicze szatańskiej dyskoteki. „Heaven Upside Down” - zaskakujący utwór tytułowy. Muzycznie – grzeczny Manson. I większa naturalność, i akustyczne i elektryczne gitary, i damski chórek. Taki wyjątek, bo płyta stoi pod znakiem industrialno-metalowych brzmień.

„Tatooed In Reverse” przypominające „Sail” grupy Awolnation. Utwór z podobnymi wybuchami. Krzykliwymi refrenami wyróżniają się ostry, mroczny „WE KNOW WHERE YOU FUCKING LIVE” oraz zaczynające się mechanicznymi dźwiękami „SAY10” (tak, gry słów w tytułach). Zejściem z ostrego kursu jest „KIL4ME” - sięgająca po synthpop bardziej energetyczna i taneczna odmiana szatańskiej dyskoteki. Ale wracamy na niego przez „Saturnalia” i „JE$U$ CRI$I$” - ostrą elektronikę przeradzająca się w wybuchowy krzyk. „Blood Honey” z początkiem niczym z horroru, balladowym tempem i ciężkim brzmieniem. Zamykający całość „Threats Of Romance” stopniuje napięcie. Fortepian niczym z niemych filmów. Im bliżej końca, tym mroczniej i krzykliwiej.

Czasem lepiej poczekać parę miesięcy i dopracować dzieło niż wypuścić bubel. Marilyn Manson zastosował się do tego i wyszło to płycie „Heaven Upside Down” na dobre. Nie odkrywa ona wiele nowego, ale powinna zadowolić fanów. Bo swoich wrogów Manson chyba nigdy nie przekona.


Polityka prywatnościWebsite by p3a