Mela Koteluk - Migawka

Marcin KnapikMela KotelukWarner Music Poland2018
Dopełnił się właśnie drugi ważny powrót tej jesieni na polskiej scenie muzycznej. Po Dawidzie Podsiadło przyszła pora na nowy album od Meli Koteluk.

Jej przerwa od koncertowania trwała blisko dwa lata, a od ostatniego albumu – „Migracje” minęły cztery lata. A jakby porównań było mało, to i w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z trzecimi płytami studyjnymi.

Czytając wywiady z artystką towarzyszące wydaniu nowego albumu, można trafić na informację o tym, że utwory zostały nagrane na poziomie 432 herców. Na częstotliwości dźwięków natury. Cichszym i łagodniejszym dla ucha. Ten fakt to klucz do różnicy między tym a poprzednimi płytami piosenkarki. Muzycznie dostajemy w sumie to, do czego nas przyzwyczaiła. Popowe, poprockowe brzmienia, ale tym razem brzmiące delikatniej, bardziej naturalnie.

Na początku chciałbym się pokłonić artystce za singiel zapowiadający płytę i równocześnie otwierający cały album. „Odprowadź” – jeden z najlepszych polskich utworów tego roku. Przyznam, że słuchałem go bardzo często w ostatnich tygodniach. Oniryczny klimat, dream popowe brzmienie, skojarzenia z muzyką The Cure czy Maanamu. Niby melancholijny utwór, ale jednocześnie chwytający i rozwalający.


Mela Koteluk udowadnia na tym albumie, że potrafi tworzyć wraz ze swoimi muzykami popowe, a jednocześnie ambitne kompozycje na wysokim poziomie. Wybija się pod tym względem „Ogniwo”. Chodzą słuchy, że będzie to drugi singiel z płyty. Byłby to słuszny wybór, bo utwór na to zasługuje. Dawka rytmicznej, pełnej życia muzyki. Chwytliwych, żywych momentów jest więcej: „Doskonale”, „Hen, hen” czy „Aha”. Ale chwytliwy nie zawsze musi oznaczać pełen energii, na co dowodem jest atmosferyczne „Odlatujemy”. Bogactwo aranżacji i dowód na ich przemyślenie słyszymy w „Tańczę, przepływam”, gdzie w chórkach słyszymy Skubasa. Nagranie przemyślane w swojej budowie. Od minimalizmu do płynnego przejścia w walczyk aż do pięknego finału.

Bardzo ładnie rozwija się też „Los hipokampa” – jeden z moich ulubionych fragmentów płyty. Minimalistyczny, z delikatną gitarą i delikatnym podkładem, z biegiem czasu instrumentarium się powiększa. A wszystko w onirycznym klimacie. Dostarcza go nam także „Wschód” czy bardzo ładny snuj – „Ja, fala”. W tym drugim nagraniu pojawiają się gościnnie harfistka Sandra Kopijkowska oraz kwartet smyczkowy Fair Play Quartet. Ich obecność dodaje mu jeszcze dodatkowej magii. Tak samo dzieje się w drugim utworze, gdzie pojawiają się wyżej wymienieni goście – w zamykającym płytę, bardzo pięknym i klimatycznym „Janie”. A w tą całą oprawę muzyczną na albumie oprawione są liryczne teksty autorstwa Koteluk. Też mocny punkt płyty.

Dobrze, że Mela Koteluk wróciła. Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że „Migawka” to jedna z najlepszych polskich płyt tego roku. Klimatyczna, naturalna, ciekawa, intrygująca. Bez ewidentnie słabego punktu. Szlachetny pop. Takie powroty to ja szanuję.

Ta recenzja jest wyjątkowa, ponieważ napisana została w dniu, w którym obchodziliśmy 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę. „Migawka” to kolejny dowód na to, że polska muzyka ma się w tym momencie bardzo dobrze. Mamy niestety wysyp coverów i autocoverów w ostatnich kilkunastu miesiącach, ale popatrzymy na kilka podmiotów artystycznych, od których dostaliśmy w tym roku nową muzykę: Riverside (moim zdaniem autorzy najlepszej płyty 2018 roku), Lao Che, Katarzyna Nosowska, Dawid Podsiadło, Kortez, a teraz Mela Koteluk. Oraz na to, że twórczość ta jest na poziomie, którego nie trzeba się wstydzić. Plus do tego wzrost popularności grania z ojczystego kraju (patrz: wyprzedane w całości trasy - Męskie Granie czy tegoroczna „Małomiasteczkowa trasa” Dawida Podsiadły). Dobry to czas dla polskiej muzyki. Oby trwał jak najdłużej.

Polityka prywatnościWebsite by p3a