Po kilkuletniej obniżce formy na przełomie tysiącleci i wydaniu słabych ("Neapolis" i "Cry") bądź zupełnie niepotrzebnych płyt ("Our Secrets Are The Same" i "Neon Lights"), w 2005 roku Simple Minds stanęło na nogi bardzo dobrym albumem "Black & White 050505". Zespół zaczął znowu grać z gitarowego rocka tkwiącego korzeniami w latach 80., muzyka ponownie miała w sobie pasję oraz urok sprzed dwóch dekad. Można się było obawiać, czy ta płyta nie jest jednorazowym "strzałem w dziesiątkę", ale już kolejne wydawnictwo "Graffiti Soul" te wątpliwości rozwiało. Czuć było, że zespół przeżywa drugą młodość i jest w wysokiej formie. No i w końcu po pięciu latach czekania ukazała się płyta najnowsza i śmiało można powiedzieć, że "Big Music" to jedno z najlepszych dzieł Simple Minds od czasu niezapomnianego krążka "Street Fighting Years" z 1989 roku.
Choć "Big Music" to szesnasta płyta studyjna Simple Minds, to zespół brzmi tutaj tak świeżo i energetycznie, jakby był to album nagrany przez grupę nowicjuszy walczących dopiero o swoją pozycję. Ta płyta przypadnie do gustu zarówno tym z fanów, którzy kochają Simple Minds za brzmienie rockowe i charakterystyczną grę Charliego Burchilla na gitarze (po raz kolejny udowadnia on, że jest znakomitym fachowcem, a kilka jego zagrywek na "Big Music" jest wprost mistrzowskich - np. w "Blindfolded" i "Midnight Walking"), ale także tym, którzy cenią sobie ten zespół za bardziej elektroniczny, mroczny okres działalności z przełomu lat 70. i 80. Są tu świetne, rockowe numery, są nostalgiczne, piękne ballady, jest świetne, sterylne brzmienie, kapitalne melodie. Nie ma za to ani jednej słabej piosenki. "Big Music" trzyma poziom, ma swoje tempo i dramaturgię. Ten zespół jest obecnie znakomicie funkcjonującą maszyną, w której nie ma słabego punktu.