Suede - Bloodsports

Grzegorz SzklarekSuedeWarner Music Poland2013
Pierwsza płyta Suede od jedenastu lat to niezbyt udany powrót jednej z gwiazd brytyjskiego rocka lat 90.

Na "Bloodsport" można spojrzeć z dwóch stron. Jeśli ocenić ten album przez pryzmat poprzednich płyt Suede, to ze smutkiem trzeba stwierdzić, że to już nie jest to. Ta płyta tylko w kilku momentach nawiązuje do najlepszych kawałków Suede z lat 90. Jeśli jednak potraktować ten album bez nawiązań do przeszłości, okazuje się, że jest to solidna, choć nie rewelacyjna płyta grupy Bretta Andersona. 

"Bloodsport" nie wywoła rewolucji, gdyż Suede nie wychodzi tu poza schematy wypracowane na poprzednich pięciu płytach. Pierwsza część płyty wieje nudą, nie dzieje się na niej nic, co wywołałoby u słuchacza szybsze bicie serca. Niby Anderson śpiewa z charakterystycznym dla siebie dramatyzmem i pewną dozą teatralności, niby utwory mają swoje tempo, a i miejsce na balladę także się znajdzie, ale wszystko to jest pozbawione emocji. I gdy już zaczynamy się obawiać, że płyta będzie kompletnym niewypałem, zwrot o 180 stopni następuje przy rewelacyjnym "Hit Me" przypominającym niezapomniane "Trash" z albumu "Coming Up". Dalej jest jeszcze lepiej. Ostatnie cztery utwory na "Bloodsport" to najlepsza część tego krążka. "Sometimes I Feel I'll Float Away" zaczyna się od delikatnych dźwięków gitary, by od połowy utworu narastać do monumentalnego, niemal symfonicznego opus magnum. "What Are You Not Telling Me" ociera się o arcydzieło. Przez 3 minuty Brett Anderoson śpiewa prawie a capella jedynie z towarzyszeniem brzmiącej ambientowo gitary i takiego podkładu z klawiszy (skojarzenia z Cocteau Twins jak najbardziej na miejscu). Następne w kolejności "Always" to kolejna przepiękna ballada - coś dla fanów "Europe Is Our Playground", zaś zamykające album "Faultlines" mogłoby służyć za muzyczny podkład dla ostatnich pięciu minut "Casablanki", a Anderson swym śpiewem wyrywa duszę słuchacza bez znieczulenia. 

"Bloodsport" na pewno spełnia swoją rolę jako zaspokojenie tęsknot współczenych 35-40-latków, dla których Suede to wspomnienie licealnych bądź studenckich imprez. Gdy jednak za kolejne 20 lat będziemy wspominać ten zespół, to na pewno nie dzięki tej płycie. Jednak warto jej posłuchać chociaż dla ostatnich 20 minut. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a