When You Think Of Me/You Should Think Of Fire deklaruje głos Elaine Sharp w “Rise”. To swoiste pełne zanurzenie się w świecie zawartym w tym niespełna 24 minutowym wydawnictwie. Utwór przepełniony post triphopową aurą z transowym bitem, halucynuje, kołysze i wciąga. Wcześniej jest jednak solidne ostrzeżenie w postaci „Warning” – powolnie skradające się, pełne niepokoju intro, które wśród dźwięku syren rozpędza się niczym pociąg. Tak silny i intrygujący początek nie tylko budzi swoiste skojarzenia z mroczną stroną ludzkiej natury, ale i niepostrzeżenie zachęca do wejścia w głąb tej ciemnej przestrzeni. „Call” jest kolejnym pomieszczeniem, w którym lekko wygięty bit wypełnia atmosferę miejsca, gdzie ciemne neony świecą wraz z buczącym tłem, a blade światło jarzeniówek migocze w rytm hi-hatów. „Suffocation” brzmi z kolei jak industrialne voodoo. Szamańska aura miesza się tu z odgłosami ulicy gdzieś na Bliskim Wschodzie i krajobrazem ery postnukleranej. „Smash” jest natomiast dopełnieniem poprzednika. I choć mniej w nim nachalności, tłusty bit wbija się mocno w potylicę. „Ruin” z kolei podkręca tempo, gdzie kilkuwarstwowa elektronika przechodząca od minimalizmu, aż po świdrującą ścianę, wpycha w sam środek narkotycznej dyskoteki. „Fuckfray” natomiast to kulminacja całości – miarowy bit, zapętlony hi-hat, krzyki w tle i dyskretnie schowany klawisz, wygrywający cichą mantrę.
Wiem, że za tym materiałem stoi wojna, smutek, depresja i terroryzm. Zdaję sobie sprawę, że to raczej krzyk Zamilskiej. Czuć jednak, że w tych dźwiękach kryje się bardzo dużo pokładów dziwnych, nienazwanych emocji, nostalgii, ale i ukojenia. „Undone” to muzyczna opowieść, która nie przytłacza, a otwiera zmysły, zapraszając do kolejnego odtworzenia i ponownego zatopienia się w tych dźwiękach.