Deftones - Gore

Maciej MajewskiDeftonesReprise2016
Grupa Deftones od kilku lat znajduje się na fali wznoszącej. Doskonałe płyty „Diamond Eyes” i „Koi No Yokan” wywindowały zespół do absolutnej ekstraklasy. „Gore” jest ukoronowaniem tego kursu.

Otwierający całość, a zarazem wybrany na pierwszego singla „Prayers/Triangles”, skutecznie rozbudził apetyty. Z jednej strony rozwijający formułę z poprzednich krążków grupy z Sacramento, a z drugiej wnoszący sporo przestrzeni i oddechu do deftonesowej sfery muzycznej. Być może to inspiracje wokalisty Chino Moreno przeniosły się z projektu Palms tutaj? Z kolei mroczno-bujający „Acid Hologram” jednocześnie przygniata, a zarazem pobudza dalsze plany wyobraźni. Ciężkie gitary do spółki z głosem Moreno tworzą tu niepokojący klimat. Zaś kolejny singiel „Doomed User” to jazda w najlepszym deftonesowym stylu. Niskie, przesterowane gitary kontrastują tu z partiami wręcz hardrockowymi. A to wszystko oplecione charakterystycznym wokalem Chino, który balansuje między krzykiem, a czystym śpiewem. Z kolei „Geometric Headdress” to następny przykład zespołowej „pętli”. To, co dzieje się na drugim i trzecim planie ciekawie uzupełnia front z głosem wokalisty i nieco wykręconą gitarową „mantrą”. Natomiast "Hearts/Wires" z jednej strony stanowi pewne uspokojenie, a z drugiej należy do tych najsmutniejszych, emocjonalnych fragmentów „Gore”. Ciekawie wypada także nieco połamany rytmicznie „Xenon”. Pomimo nieszablonowej partii perkusji i spiralowych gitar, numer płynnie idzie do przodu, prowadzony głosem Moreno. Kulminacją płyty wydaje się być natomiast „(L)MIRL”. Tytuł utworu jest akronimem stwierdzenia “lets meet in real life”. Rozpoczyna się spokojnym, acz mrocznym intrem alt-metalowych gitar i wymownymi słowami Chino: I don't miss you/I do not care where you are now/You're a ghost to me/Left with my taste in your mouth, brzmiących jak ostateczne pogodzenie się z odejściem basisty Chi Chenga (muzyk zmarł w 2013 roku, w stanie śpiączki, będącej następstwem wypadku samochodowego, któremu uległ w 2008 roku – przyp. MM) i rozwijając się w pełnoprawny deftonesowy majstersztyk, w którym nastroje mieszają się, a emocje raz unoszą się, by chwilę potem opaść. Zaś utwór tytułowy może kojarzyć się trochę z dokonaniami Crosses. Gdyby wpuścić do niego jeszcze więcej elektroniki, można by się nabrać. Z drugiej strony jednak tak charakterystyczne brzmienie gitar, jak w tym numerze trudno przypisać do innego zespołu, niż Deftones. Przekonuje też o tym stopniowana, mocarna końcówka utworu. Z kolei „Phantom Bride” przynosi kolejne ukojenie. To nie tylko najspokojniejszy utwór na płycie, ale także jeden z najciekawszych. Ubarwiony został bowiem solówką Jerry’ego Cantrella z Alice In Chains, który na moment przenosi go w trochę inne rejony muzyczne. W połączeniu z deftonsowym młóceniem pod koniec, tworzy specyficzny gitarowy kolaż, płynnie przechodząc do finałowego, dość rytmicznego „Rubikonu”.

Deftones swoimi kolejnymi krążkami dają dowód, że w muzyce gitarowej jest jeszcze miejsce na oddech i przestrzeń do rozwoju. „Gore” jest na to nie tylko dowodem, ale także (ponownie) w przypadku tego zespołu interesującym prognostykiem na przyszłość. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a