Igor Herbut - Chrust

Marcin KnapikIgor HerbutWydawnictwo Agora2020
„Chrust” to pierwszy solowy album Igora Herbuta znanego jako lider zespołu LemON, który wykreował już trochę radiowych hitów. Herbut solowo też już jeden wyśpiewał parę lat temu („Wkręceni – nie ufaj mi”).

Na „Chruście” utworów o radiowej długości jest niewiele. Standard czasu trwania utworu: pięć, sześć minut. Najdłuższe: „Miłość i mleko” – prawie dziewięć. W niektórych kompozycjach są długie części instrumentalne. Tak jest w „Miłości i mleku”. „Latające słonie” zaczynają się (i zarazem zaczynają płytę) od dwóch minut instrumentalnej części. „Nie” – praktycznie zamykające płytę – od około drugiej minuty i dwudziestej sekundy do końca jest instrumentalne.

W głównych rolach występują głos Igora i fortepian. Spora część płyty jest oparta tylko na tych dwóch elementach, m.in. „Jasny”, gdzie dopiero pod koniec dochodzą inne instrumenty, „Tańczmy”, „Los”. Najbardziej rozbudowane instrumentalnie i mające najwięcej energii jest „Ro”. Może dzięki temu bardzo mi przypadło do gustu. Tak jak „Miłość i mleko”, które mimo że jest długie, to ma w swoim brzmieniu lekkość. Bardzo ładne i refleksyjne jest „Amnezja i amnestia” z delikatnym, plemiennym bębnieniem. Zwraca tez uwagę podniosły koniec albumu – „Nie”. W tekstach i w muzyce jest sporo refleksyjności, życiowych tematów. Np. „Jasny” jest zadedykowany synowi i opowiada o miłości do niego. Na albumie znajdziemy też interpretację wiersza Leopolda Staffa „Los”. Sam artysta mówi o tej płycie jako swoim notesie. Refleksyjność w warstwie muzycznej? O tym już trochę wspomniałem wyżej. W „Cordzie” z zaczepiającym rytmem też jest refleksyjny moment fortepianowo-ambientowy. „Kroki” są raz spokojniejsze, raz żywsze.


Dramaturgii dostarczają sprytne zabiegi urywania się utworów pod koniec. W „Jasnym” ostatnia nuta wybrzmiewa po chwili ciszy. Podobny zabieg jest w „Losie” – interpretacji wiersza Leopolda Staffa. W „Miłości i mleku” urwanie się jakieś półtorej minuty przed końcem, a po chwili dokończenie. Z ciekawostek: początek „Cordy” można potraktować obecnie jako sprawdzian na sobie, czy po usłyszeniu kaszlu odruchowo się nie zaniepokoimy.

Jest w zasadzie tylko jedna większa łyżka dziegciu. Po jedenastu utworach pojawia się cover utworu Maanamu „Krakowski spleen”. Jest głos i fortepian, są odpowiednio dostosowane słowa (czyli męskie końcówki wyrazów). Ale Herbut naśladuje tu styl śpiewania Kory w tym utworze. Dosłownie. Brzmi to źle i dziwacznie. W roli bonusów na płycie mamy jeszcze zespołową wersję „Jasnego” (pozostawiono zabieg na koniec utworu) i dłuższą wersję „Tańczmy”.

„Chrust” nie jest ściganiem się o radiowy hit. Nie zgłasza takich aspiracji. Chodzi w nim o co innego, bardziej refleksyjnego i emocjonalnego. Często tak jest, że najskromniejsze rzeczy brzmią najmocniej i tak jest tutaj. Niewiele instrumentów i dużo bardzo ładnych utworów. Jest się w czym zasłuchać.

Polityka prywatnościWebsite by p3a