Ostatnie lata były dla Cave’a wyjątkowo okrutne; oprócz zjawisk globalnych musiał uporać się ze śmiercią dwóch synów, z czym nie dałby sobie rady, jak sam twierdzi, gdyby nie muzyka i sztuka. Usłyszeliśmy zatem wykute z tej samej podstawy The Skeleton Tree, Ghosteen, Carnage, a także mniej popularne L.I.T.A.N.I.E.S. Ponadto, Cave skomponował ścieżkę dźwiękową do filmu przyrodniczego „Duch śniegów”, nakręcił film-koncert „Idiot Prayer” oraz kolejny film-o-sobie „This Much I Know To Be True”. We wszystkich tych przedsięwzięciach towarzyszy mu Warren Ellis, który po odejściu Blixy Bargelda i Nicka Harvey stał się najważniejszą postacią w The Bad Seeds. Wielu twierdzi, że aż za bardzo; Cave w chwilach słabości polega na Ellisie, którego twórcza wszędobylskość dyktuje dalszy kierunek ich twórczości.
I mnie ten kierunek bardzo się podoba. Cave już dawno porzucił cohenowskie songi o miłości i nienawiści, a zaczął kierować swoją muzykę bardziej ku niebu, w nicość, do głębi serc i dusz. Romantyzm zastąpiła refleksja, a krew i brud eschatologia. Wszystko, co słychać na nowych płytach Cave’a jest kontemplacyjne, refleksyjne i oniryczne. Jednocześnie, to piosenki o zabarwieniu apokaliptycznym, tak jakby trzy grosze miał tu do powiedzenia David Tibet, z którym Cave zna się od lat. Nie inaczej jest z Seven Psalms, która do złudzenia przypomina deklamowane płyty Current 93, głównej formacji Tibeta. O ile Tibet jest trefnisiem/kapłanem/prorokiem, o tyle Cave to skruszony, zamyślony poeta spoglądający w dal, szukający odpowiedzi wśród gwiazd lub na ścianie swojej celi. Temat Boga nie jest dla niego niczym nowym; ale słowa jego kompozycji nigdy wcześniej nie były tak bezpośrednio skierowane, oraz afirmujące, Jego istnienie, przed nim samym, jak i słuchaczem.
Psalmy Cave’a nie mają charakteru kaznodziejstwa czy objawienia; jeżeli są czymkolwiek głębszym poza inspiracją artystyczną, to próbą podjęcia dialogu wewnętrznego przez romantycznego grzesznika, który sam nie wie w co wierzy, a w co wątpi. Słowa Cave’a można interpretować do woli; nie od dziś wiemy, że jego siłą jest ‘wyrzucanie’ z siebie bólu przez twórczość, ku uciesze wielbicieli, ale i coraz bardziej sceptycznym podejściu krytyków. Seven Psalms nie wnoszą nic nowego do formuły artystycznej, którą podziwialiśmy chociażby na Ghosteen; de facto, jest to bardzo ciekawy suplement tego doskonałego albumu. Formuła słów Cave’a ze scenografiami Ellisa bardzo mi odpowiada; lubię, gdy muzyka ‘stoi w miejscu’, a słuchacz kontempluje chwile. Mimo to, rozumiem, że ci, którzy zachwycili się Cave’m w czasach The Murder Ballads, nie mówiąc o Henry’s Dream, mogą poczuć się ‘zawiedzeni’ lub niewzruszeni kierunkiem, jaki obrał król alternatywnego rock’n’rolla.