Ewa Abart

Ewa AbartGrzegorz Szklarek
W marcu ukazał się nowy album wokalistki, producentki i scenarzystki filmowej Ewy Abart zatytułowany "Lucky Days" (wydawnictwo Agora). Artystka odpowiedziała na kilka naszych pytań.

- Na określenie muzyki z tej płyty używasz pojęcia „pop noir”? Jak byś je zdefiniowała na przykładzie tego albumu?

- Wraz z Tomkiem Ślesickim, kompozytorem muzyki na tej płycie, bardzo długo się zastanawialiśmy, jak umiejscowić ten materiał w konkretnych gatunkach muzycznych. Bo ten album nie przystaje do żadnej konkretnej kategorii. Nie jest to ani czysty pop, ani chill out ani down tempo. Wymyśliliśmy więc pojęcie pop noir. W naszej muzyce jest dużo mrocznych, nostalgicznych brzmień i klimatów filmowych. Więc pop noir to taka quasi-aluzja do gatunku film noir, którym się oboje fascynujemy. 

- Album zatytułowałaś „Lucky Days”, jak utwór otwierający tę płytę, która ma jednocześnie mroczny klimat. Jest tu pewna sprzeczność..

- Był to celowy zabieg. Rodząc się każdy z nas ma przed sobą dużo szczęśliwych dni, ale też każdy spotka na swojej drodze ludzkie dramaty. Nikogo to nie ominie. Każdy „lucky day” niesie ze sobą coś ciemnego i dramatycznego. Nie da się tego odseparować. Sztuką jest żyć ze świadomością, że tak to wygląda, ale też cieszyć się tym, co dobrego przynosi nam los. W„Lucky Days” śpiewam o tym, jak wyobrażam sobie to, co się dzieje po naszym życiu. O tym, jak każdy z nas wyobraża sobie siebie u kresu życia. Chciałabym sobie wyobrazić, że będą to „szczęśliwe dni”. Dlatego nazwałam ten niewesoły album „Lucky Days”. Mimo wszystko – „Lucky Days”.

- Proces powstawania tego albumu trwał bardzo długo. Pierwsza zapowiedź pojawiła się już w 2011 roku. A Twoja poprzednia płyta ukazała się w roku 2008. Dlaczego musieliśmy czekać tak długo na „Lucky Days”? Jak wyglądała praca nad nowym albumem?

- Przede wszystkim: zmieniłam styl muzyczny. Ta płyta jest zupełnie inna od poprzedniej. Bardzo dużo się zmieniło w moim życiu osobistym, co miało ogromny wpływ na moją twórczość, na to czym się otaczam i jaką muzykę chcę tworzyć. Urodziłam dwójkę dzieci i zamknęłam beztroski etap w moim życiu. Z Tomkiem Ślesickim spotkałam się w 2011 roku przy pracy nad klipem do mojego utworu „Sam na sam”. Był on tam operatorem kamery. Ten utwór nie znalazł się na żadnej płycie, ale był fajnym łącznikiem między albumem „Retrospekcja”, a „Lucky Days”. Zaczęliśmy rozmawiać na temat muzyki i Tomek zaproponował mi, abym posłuchała kilku jego kompozycji. Zaproponowałam mu wspólną pracę nad moim nowym albumem. Zaczęliśmy tę współpracę od zera. Wymyśliliśmy koncepcję płyty od A do Z. On tworzył muzykę, ale na bazie naszych wspólnych dyskusji. Wiedzieliśmy, że będzie to muzyka elektroniczna, ale wzbogacana żywymi instrumentami. Założyliśmy sobie, że będzie to album brzmiący „filmowo”. Chcieliśmy także, by każda piosenka była historią, którą każdy może sobie wyobrazić jako krótki film. W ten sposób pracowaliśmy, ale każde z nas miało swoje zajęcia zawodowe i życie osobiste. Dlatego płyta ukazała się dopiero w 2016 roku.

- Teksty są po angielsku, ale jedna kompozycja „Jutra nie ma” ma polski tekst. Skąd ten wyjątek?

- Bardzo lubiłam ten utwór, kiedy pisałam do niego tekst po polsku. Te słowa tak fajnie mi się ułożyły, że chciałam, aby jako jedyny na tej płycie został zaśpiewany w naszym języku. Jest to bardzo mroczny utwór i jest w nim ta dawka emocji, która towarzyszy każdej osobie, która choć raz w życiu miała złamane serce. Natomiast reszta tekstów jest po angielsku z kilku powodów. Po pierwsze: chciałabym, by moje piosenki były rozumiane także poza granicami naszego kraju. Po drugie: nasz język jest tak wymagający i trudny, że trzeba naprawdę wprawnego pióra, by stworzyć dobre teksty w tym języku. Chodzi o to, by nie były to teksty banalne i grafomańskie. W mojej opinii niewielu polskich artystów posiadło tę umiejętność: Edyta Bartosiewicz, Kasia Nosowska czy Marysia Peszek.

- Jesteś scenarzystką i producentką filmową. Jak te dwie dziedziny twojej pracy zawodowej pomagając Ci w tworzeniu muzyki?

- Bardzo pomagają. Świat filmu to świat bajki i magii, w którym przebywam niemal codziennie. Nie jest to spacerek po czerwonym dywanie, gdyż jest to ciężka i wymagająca praca, dająca jednak szansę wyobraźni. Mam ją cały czas otwartą. Jednocześnie na moją pracę ma wpływ wiele rzeczy, które oglądam czy słyszę. Te inspiracje wykorzystuję nie tylko w pracy filmowej, ale także w muzyce. Każde pozytywne bądź negatywne wydarzenie w mojej pracy zawodowej, każda rzecz która mi się uda bądź nie uda, to jest dla mnie duży bonus. Wykorzystuję to przy nagrywaniu płyty.

- Nie myślałaś o stworzeniu krótkich filmików obrazujących każdą z tych piosenek?

-  Myślimy o tym. Przygotowujemy się teraz do grania koncertów i chcielibyśmy stworzyć wizualizacje do każdej z piosenek. Jak się domyślasz, do tego są potrzebne niemałe nakłady finansowe. Dajemy sobie czas do wakacji, aby stworzyć takie filmiki do wersji koncertowych tych piosenek, aby była to pewna zamknięta całość.

- Czy koncerty będziesz grała z pełnym zespołem czy będą to może bardziej live acty z didżejem?

- Nasz skład koncertowy jest czteroosobowy. Ja na wokalu, Tomek Ślesicki, który miksuje dźwięki podczas występów oraz wiolonczelistka Ula Chrzanowska, która także robi chórki. Towarzyszy nam także Michał Gwardys, który czaruje wizualizacjami. Tak więc brzmienie na koncercie będzie takie samo jak na płycie: częściowo żywe a częściowo z sampli. Każde z nas ma swoją rolę do odegrania i dobrze sobie w tym kwartecie funkcjonujemy.  

- Dziękuję za wywiad. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a