Ewa Szlachcic

Ewa SzlachcicGrzegorz Szklarek
Wokalistka, aktorka i autorka tekstów Ewa Szlachcic wydała swój pierwszy od kilku lat album studyjny zatytułowany "D.N.A.". Wydawnictwo to jest dla tej artystki początkiem nowego etapu na artystycznej drodze. Z tej okazji spotkaliśmy się z piosenkarką, która udzieliła nam wywiadu.

- Jakie czynniki spowodowały, że aż 6 lat musieliśmy czekać na Twoją nową płytę solową?

- Bardzo chciałam, by ten album był przemyślany i spójny. By był moim „dzieckiem” i pokazał, co chcę obecnie robić na muzycznej scenie. Przez te wszystkie lata bardzo dużo się działo w moim życiu. To nie było tak, że cały czas siedziałam w domu i komponowałam piosenki na tę płytę. Brałam udział w dużej ilości projektów jako muzyk sesyjny, grałam dużo koncertów, występuję również w warszawskim teatrze Rampa. Aż wreszcie nadszedł moment, w którym zadecydowałam, że jest to odpowiednia pora na wydanie tego materiału.

- W 2016 roku wydałaś singel „Wracam”. Czy był to jednorazowy projekt czy też pierwsza zapowiedź tego, co ukazało się dwa lata później?

- Tak, to już był ten okres, gdy powstawały nowe piosenki. Ale żeby przypomnieć o swoim istnieniu i pokazać, że coś robię zdecydowaliśmy się na wydanie „Wracam”. Potem jeszcze zdecydowaliśmy się na wydanie ep-ki "ETAP" z trzema utworami, które nie ukazały się ani na pierwszej ani na drugiej płycie. Wydawnictwo to miało być takim podsumowaniem mojej dotychczasowej twórczości.

- Na nowej płycie zmieniłaś brzmienie na bardziej nowoczesne oraz pokazałaś nowy image. Skąd te zmiany i czy nowy album traktujesz jako początek nowego etapu w swojej działalności muzycznej?

- Ta płyta miała mieć ogromne znaczenie, nie tylko muzyczne, ale też wizerunkowe. Wraz z moim managementem artCONNECTION music naradziliśmy się, w jakim kierunku to ma pójść. Chciałam, by mój wizerunek był spójny z muzyką, która znalazła się na nowym albumie. Poszliśmy w stronę elektroniki, więc chcieliśmy odejść od tej Ewy, której wizerunek znali do tej pory wszyscy. Chcieliśmy postawić na coś nowego, świeżego, totalnie innego niż dotychczas.


- Przy powstawaniu „D.N.A.” wzięło udział kilku gości. Jednym z nich była Patrycja Kosiarkiewicz, która napisała tekst do utworu „Hola Hola”. Jak doszło do Waszej współpracy?

- Większość  tekstów na ten album miałam napisać sama, ale w natłoku pracy zadaliśmy sobie pytanie: „A może spróbujemy współpracy z kimś kto już ma na koncie dużo świetnych tekstów?”. I jakoś automatycznie nasz wybór padł na Patrycję Kosiarkiewicz. Kovalczyk czyli mój wydawca odezwał się do niej i okazało się, że Patrycji podoba się ta piosenka i jest zainteresowana napisaniem słów do „Hola Hola”. Nie sugerowałam jej o czym ma być ten utwór, a jedynie poinformowaliśmy ją, do jakiego odbiorcy ma trafić album „D.N.A”. Na bazie tych informacji Patrycja napisała wręcz idealny tekst.

- Jak Ci się śpiewało tekst autorstwa innej kobiety?

 - Słowa tej piosenki są mi tak bliskie, że traktuję ten tekst jak swój. Trafił idealnie w mój gust i uważam, że jest spójny z innymi tekstami z tej płyty, które są mojego autorstwa.

- Poza tekstem do „Firefly”, który też nie jest Twojego autorstwa….

- Zgadza się. Kompozycja została napisana dla mnie przez fińskiego producenta Jarana Hereida i otrzymałam ją w komplecie z tekstem, więc tu już nie było możliwości zmiany tekstu.

- Poza Jaranem i Patrycją Kosiarkiewicz w nagrywaniu albumu brali również udział dwaj producenci: Mikołaj Trybulec z Linii Nocnej i Piotr Gozdek. Jak układała się współpraca z tymi osobami? Czy w całości dostosowywałaś się do ich propozycji  czy też miałaś decydujące zdanie?

- Produkcja płyty jest bardzo żywą materią. Tak, do mnie należało ostateczne słowo, bo materiał miał brzmieć tak, jak ja chciałam. Bardzo istotna była także opinia dyrektora muzycznego wytwórni, czyli Kovalczyka. Zaufałam mu w kwestii produkcji całego albumu i chciałam, aby to on trzymał pieczę nad wszystkim. Byłam przy całym procesie powstawania „D.N.A.”. To nie było tak, że oddałam im piosenki i czekałam na efekt końcowy. Spotykaliśmy się z producentami, analizowaliśmy, oni dawali swoje propozycje, które zmienialiśmy, dogrywaliśmy partie instrumentów. Także była to wspólna twórcza praca. Niektóre piosenki bardzo mocno ewoluowały. Początkowo wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej niż brzmią w wersjach końcowych. Jednak uznawałam, że wizja producenta jest tak ciekawa, że szliśmy na kompromisy między obiema wizjami: moją i producenta.

- Czujesz się bardziej piosenkarką czy aktorką?

- Miałam kiedyś w życiu taki moment, w którym musiałam wybrać dalszą drogę artystyczną. Skończyłam Akademię Teatralną i mogłam iść do teatru gdzieś na drugim końcu Polski. Ale czułam, że jestem bardziej związana z muzyką, która płynie w mojej krwi, moim DNA. Postanowiłam więc, że najpierw dam szansę muzyce i zobaczę, czy uda mi się pogodzić ją z teatrem. Poszłam do szkoły muzycznej w Warszawie, na ulicę Bednarską. A teatr gdzieś tam przewijał się w tle i nie dawał o sobie zapomnieć. Może dzięki temu właśnie pracuję teraz w stołecznym Teatrze Rampa. Ale gram w spektaklach muzycznych, więc wciąż łączę teatr i muzykę.

- Dziękuję za rozmowę.

Foto: Olek Leydo

 

Polityka prywatnościWebsite by p3a