Gavin FridayEwelina Marek

Gavin Friday

Od ulic Dublina po sceny Europy – Gavin Friday nie boi się mówić wprost, eksperymentować z muzyką i sztuką, ani stawiać czoła światu, który wciąż próbuje ograniczać wolność. W rozmowie z Evelyn opowiada o początkach w Virgin Prunes, przyjaźniach z Bono i Guggiem, współpracy z legendami, a także o nowym albumie „Ecce Homo”, który jest świadectwem osobistej drogi, emocji i walki o wartości, które dla niego są niezmienne.

Evelyn: Dorastałeś w północnym Dublinie, w rejonach, które nie należały do najłatwiejszych. Jak te okolice ukształtowały twoje pierwsze decyzje artystyczne?

Gavin: Myślę, że nie chodziło tylko o samą dzielnicę. W całej Irlandii w latach 70., kiedy w 1978 roku zakładałem swój pierwszy zespół, sytuacja była trudna. Irlandia była wtedy biedna i przygnębiona – brakowało pieniędzy, panowało duże bezrobocie, dochodziło do napięć politycznych między Irlandią a Anglią. To był naprawdę ubogi kraj i życie było ciężkie dla wszystkich. Ale kiedy jest ciężko, człowiek staje się silniejszy. To, że Irlandia była tak biedna i tak mocno represjonowana, a Kościół katolicki miał ogromną władzę, dało nam siłę, bo buntowaliśmy się przeciwko temu. To było dobre. Uczyniło nas odważnymi i twardymi. Zawsze uwielbiałem ludzi z klasy robotniczej i ich energię. To była bardzo dobra podstawa.

Evelyn: Czy nadal nosisz w sercu tamte czasy i tamto miejsce?

Gavin: Dzisiaj nie jest już tak ciężko jak wtedy. W latach 90. Irlandia stała się znacznie bogatszym krajem, a Kościół katolicki całkowicie stracił wpływy. Teraz praktycznie nie ma żadnej władzy. To zupełnie inny kraj, jak inny świat. Irlandia jest dziś jednym z najbogatszych państw Europy. Po traktacie pokojowym z Irlandią Północną zmieniło się jeszcze więcej. Dzielnice, które kiedyś były trudne, dziś są bardzo drogie. Normalnym rodzinom trudno tam mieszkać. Świat się zmienia, Irlandia też się zmieniła. To już inny kraj. Ale ja wciąż mieszkam w Dublinie i kocham to miasto.

Evelyn: Wracając do dawnych lat… Spotkałeś Bono i Guggi’ego w dość niezwykły sposób. Jakie wspomnienia z tamtych pierwszych spotkań są dla ciebie najważniejsze?

Gavin: Dorastaliśmy na tej samej ulicy, choć była bardzo długa. Ja pochodziłem z rodziny katolickiej, Bono z katolicko-protestanckiej, a Guggi z protestanckiej. W tamtym czasie istniał duży podział, katolicy nie trzymali się z protestantami. To było wyjątkowe, że zostaliśmy przyjaciółmi. To oni podeszli pierwsi do mnie. Byłem wtedy, uwierz lub nie, dość cichy i nieśmiały. Ale polubili mnie, bo miałem dużo płyt, słuchałem muzyki i wyglądałem inaczej. Kiedy patrzę wstecz, myślę, że prawdziwym spoiwem było to, że każdy z nas miał trudne relacje z ojcem. W tamtych czasach to nie było nic niezwykłego, ale to nas połączyło. Oprócz tego kochaliśmy muzykę i chcieliśmy wyrwać się z Irlandii. Punk pojawił się, gdy mieliśmy po 16 lat, i to dało nam klucz do samochodu, którym można było odjechać. Muzyka stała się naszą bramą. Wszystko przeżywaliśmy poprzez nią.

Evelyn: Nadal jesteście przyjaciółmi?

Gavin: Tak. Widziałem Guggi’ego w piątek, na imprezie urodzinowej. Nadal się przyjaźnimy.

Evelyn: Wróćmy do czasów Twojego pierwsze zespołu The Virgin Prunes. Byliście często postrzegani jako anty-U2. Patrząc z perspektywy, czy to był bardziej bunt, czy potrzeba stworzenia własnego języka artystycznego?

Gavin: Nie byliśmy anty-U2, po prostu robiliśmy coś zupełnie innego niż oni. Nadal się przyjaźniliśmy, ale to, co tworzyliśmy, było zupełnie różne. U2 zawsze chcieli być zespołem rockandrollowym i bardzo poważnie traktowali prawa człowieka. My byliśmy wściekli na wszystko. Na Kościół, na społeczeństwo... i wyrażaliśmy to w sposób awangardowy, wizualny. Nie chcieliśmy być zespołem rockowym, chcieliśmy być surrealistycznym, awangardowym projektem punkowym. Mieliśmy zupełnie inne ambicje i byliśmy bardzo różnymi ludźmi, mimo że się przyjaźniliśmy. Nigdy byś nas ze sobą nie zestawiła, to nie miało sensu. Ale życie bywa dziwne.

Evelyn: Co zostało w tobie dziś z tamtej radykalnej, postpunkowej energii?

Gavin: Nadal jestem trochę starym punkiem. Robię rzeczy po swojemu, nie idę za trendami. Jeśli jestem zły, to to okazuję. Ale z wiekiem człowiek staje się mądrzejszy. Najpiękniejsze w młodości jest to, że nie masz strachu. Nie myślisz o pieniądzach, o rachunkach. Byłeś szczęśliwy z kuflem piwa i paczką przyjaciół. Później pojawiają się pieniądze, dom, rachunki. Wtedy mieliśmy to gdzieś, żyliśmy jak szaleni bohemians, ciągle w trasie. I to była wolność, którą bardzo pielęgnuję w sercu – ta niewinność i spontaniczność.

Evelyn: Po rozpadzie The Virgin Prunes zanurzyłeś się w malarstwie. Czym różni się tworzenie obrazu od tworzenia utworu muzycznego? Czy to zupełnie inne energie, czy jednak ta sama potrzeba ekspresji?

Gavin: To zupełnie inna rzecz. To także forma ekspresji, ale bardziej wewnętrzna. Kiedy malujesz, jesteś tylko ty, pędzel, farby i płótno. W muzyce masz współpracowników, innych muzyków, producentów, a na koncertach światła, dźwiękowca. Muzyka to zazwyczaj współpraca, a malarstwo to tylko ty i sztuka. W pewnym sensie to trudniejsze, bo nie masz zespołu, ale z drugiej strony daje większą wolność, bo nie musisz słuchać nikogo innego. To bardzo różne doświadczenia. Jestem osobą, która zawsze widzi muzykę w obrazach. Kiedy tworzę, od razu wyobrażam ją sobie wizualnie. Ale malarstwo to samotność. Guggi też wciąż maluje. Potrafi zamknąć się w pracowni na osiem godzin dziennie przez wiele miesięcy. To zupełnie inny proces.

Evelyn: Komponowałeś dla filmów Jima Sheridana i współpracowałeś z Sinéad O’Connor, Andréą Corr, a nawet Quincy Jonesem. Kto dawał ci najwięcej swobody, a kto był największym wyzwaniem?

Gavin: Najwięcej swobody dawał Jim Sheridan. Przyszedł do mnie i powiedział: chcę, żebyś zrobił muzykę do filmu. Odpowiedziałem, że nigdy tego nie robiłem, a on na to: wiem, że potrafisz. Dla filmu „W imię ojca” jego wyzwaniem było: jak możesz sprawić, by bomba wybuchła w muzyce? Użyłem dwóch bębnów – bodhrán, czyli katolickiego, i lambeg, czyli protestanckiego i stworzyłem z nich rytm. Potem połączyłem je ze sobą. Tak powstał utwór, w którym słychać oba instrumenty. To było wyzwanie, ale dał mi pełną swobodę i ogromną lekcję. Współpracowałem z nim potem wielokrotnie.

Z Sinéad O’Connor zaprzyjaźniłem się, kiedy nagrywaliśmy wspólnie piosenkę. To było dziewięć miesięcy po tym, jak podarła na wizji zdjęcie papieża. Była wtedy najbardziej znaną kobietą na świecie, jedną z najbardziej buntowniczych. Ale uwielbiała muzykę, więc współpraca była łatwa. Wielu ludzi się jej bało, ale my zawsze mieliśmy świetny kontakt.

Quincy Jones to było coś zupełnie innego. Nie znałem go wcześniej, a on był wtedy dużo starszy, miał już prawie osiemdziesiąt lat. Nie był tak produktywny jak w młodości, ale był niesamowicie cool, pełen jazzowej elegancji. Od niego przede wszystkim się uczyłem. Spotkanie tych trojga – Sheridana, Sinéad i Quincy’ego – to jedne z najpiękniejszych chwil mojej kariery.

Evelyn: W ubiegłym roku ukazała się Twoja ostatnia płyta „Ecco Homo”. To pierwszy album od trzynastu lat. Co sprawiło, że teraz był właściwy moment?

Gavin: Cóż, czas często wchodzi w drogę. Kiedy zacząłem nad tym pracować, robiłem to spontanicznie, nie wiedząc, że powstanie album. Po prostu zacząłem współpracować z Dave’em Paulem, a potem życie wchodziło w drogę, miałem swoje sprawy rodzinne. Moja mama poważnie zachorowała na Alzheimera, więc poświęciłem czas, by jej pomóc, a potem odeszła. Potem pojawiły się inne projekty i tak dalej. Kiedy w końcu miałem gotowy materiał do miksu w 2020 roku, studio zamknęli z powodu pandemii, więc nie mogłem wypuścić płyty. Musiałem czekać dwa lata, zanim ją dokończyłem.

Evelyn: Wspomniałeś o pracy z Dave’em Ballem z Soft Cell. Jak jego styl wpłynął na brzmienie płyty?

Gavin: Dave wysłał mi materiał i zapytał, czy chcę nad tym pracować. Wszystko było elektroniczne, więc jego współpraca stała się kręgosłupem albumu. Kiedy skończyliśmy pisać razem, powiedział, że to wszystko, co ma, a ja odpowiedziałem, że chcę dodać wiolonczele, żeńskie głosy i instrumenty dęte. Zgodził się i stworzył współczesny rytm elektroniczny i wspaniałą energię, którą zachowałem.

Evelyn: Czuć tę energię, np. w tytule albumu.

Gavin: Tak, dokładnie.

Evelyn: Który utwór na „Ecco Homo” jest dla ciebie najbardziej emocjonalny?

Gavin: „The Best Boys in Dublin”. To o moich dwóch jamnikach długowłosych. Towarzyszyły mi w studiu, napisałem dla nich tę piosenkę. Jeden z nich zmarł podczas miksowania albumu, miał piętnaście lat. To był emocjonalny moment. Potem napisałem też dwie piosenki o mojej matce, m.in. „Lamento”, bardzo emocjonalną, ogromną w swoim melodramatyzmie.

Evelyn: Na swojej stronie piszesz, że „Ecco Homo” to zarówno kulminacja poprzedniego życia, jak i początek nowego, za który zamierzasz walczyć. Jak wygląda ta walka?

Gavin: Walka polega na tym, że w moim życiu, odkąd mam osiemnaście lat, a dziś mam sześćdziesiąt pięć, widziałem ogromny postęp. Kiedy zaczynaliśmy, w Irlandii rozwód był nielegalny, homoseksualizm był nielegalny, kobiety miały ograniczone prawa, a Kościół katolicki trzymał wszystkich w garści. Z czasem wiele się zmieniło. Przyszła liberalizacja, zaczęliśmy mówić o prawach człowieka, walczyć z rasizmem. Wydawało się, że świat idzie ku lepszemu. Ale w ostatnich dziesięciu latach obserwuję coś odwrotnego. Rosną w siłę ruchy skrajnie prawicowe, wracają rasizm, nienawiść do uchodźców, ataki na prawa kobiet i osób LGBT. To, co wydawało się osiągniętym na zawsze postępem, znów jest podważane. Dlatego uważam, że trzeba walczyć. Nie w sensie agresji, ale w sensie stania po stronie wartości, w które wierzę. Muzyka, sztuka, słowa – to wszystko może inspirować ludzi, by nie dali się cofnąć w mroczne czasy.

Evelyn: Czyli rozumiesz sztukę jako broń?

Gavin: Dokładnie. Nie jako karabin czy bombę, ale jako coś, co może otworzyć głowę i serce. Sztuka może być prowokacją, może być lustrem, może być przypomnieniem, że wolność i równość to nie są dane raz na zawsze prezenty. To są rzeczy, o które trzeba dbać i które trzeba bronić. Na świecie jest dużo nienawiści, często niewykształconej, w Internecie małe umysły powielają kłamstwa, wierząc we wszystko, co przeczytają. To nowy świat, w którym trzeba być czujnym i nadal walczyć o prawa człowieka.

Evelyn: W październiku przyjedziesz do Polski, na Soundedit Festival. Jak przygotowujesz się do powrotu na tę scenę po ponad dekadzie?

Gavin: Byłem już na trasach po Europie i Irlandii, więc powrót na scenę nie jest dla mnie nowością, ale do Polski nie wracałem od 12 lat. Jestem podekscytowany. Będę grał głównie utwory z nowego albumu, ale pojawią się też piosenki z The Virgin Prunes. Chcę oddać atmosferę i serce płyty.

Evelyn: Masz jakieś szczególne wspomnienia z poprzedniego koncertu w Polsce?

Gavin: Tak, pamiętam właśnie poprzednią edycję Soundedit Festival. Było tam mnóstwo ludzi, którzy kochali muzykę i produkcję. Atmosfera była ciepła, współpracująca, bez ego – po prostu dla muzyki. I mocne piwo! Polacy są naprawdę rock and rollowi.

Evelyn: Czym dla ciebie jest koncert w porównaniu do pracy w studiu nagraniowym?

Gavin: Koncert jest spontaniczny. W studiu spędzasz godzinami nad jednym utworem, a na scenie grasz cały numer w cztery minuty i przechodzisz do następnego. To moment, w którym stajesz się postacią utworu, doświadczasz każdej nuty i nastroju. Dla mnie to najczystsza forma ekspresji – śpiewanie i ruch.

Evelyn: Jak czujesz się w kontekście okresu Virgin Prunes? Czy nadal jesteś z nim związany, czy bardziej budujesz nową tożsamość artystyczną?

Gavin: To przeszłość, którą szanuję, ale teraz żyję współczesnością. Nie kopiuję lat 80., chcę się rozwijać i tworzyć coraz więcej muzyki. Nie chcę zostawiać kolejnych 12-letnich przerw. Performans stał się dla mnie uzależniający – brakowało mi tego i teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo go potrzebuję.

Evelyn: Rock’n’roll wielokrotnie ogłaszano martwym. Jak oceniasz obecny stan rocka?

Gavin: Nie jest świetnie, dużo z tego to stare rzeczy, trochę bzdury, ale jest też nowa energia. To, co robię, nie jest stricte rock’n’rollem – eksperymentuję z różnymi epokami i stylami. Cieszę się, że mogę grać i wciąż się rozwijać.

Evelyn: A co jest dla ciebie dzisiaj największym źródłem nadziei?

Gavin: Zawsze młodzi ludzie. Widzę w nich tę samą energię, którą ja miałem w wieku piętnastu lat, gdy zakładaliśmy Virgin Prunes. Widzę gniew, kreatywność i chęć zmiany. Świat jest trudny, polityka bywa odpychająca, ale ta młoda energia – to jest paliwo. To daje mi siłę.

Evelyn: Twoja płyta „Ecce Homo” jest bardzo osobista, pełna emocji, ale jednocześnie uniwersalna. Czego chciałbyś, żeby słuchacze doświadczyli, kiedy jej słuchają?

Gavin: Chciałbym, żeby każdy, kto jej słucha, znalazł w niej coś swojego. To nie jest płyta o byciu młodym czy starym, biednym czy bogatym. To jest płyta o emocjach: o stracie, o miłości, o gniewie, o nadziei. Chciałbym, żeby ktoś, kto jej słucha, pomyślał: „To jest też o mnie”. I żeby poczuł, że nie jest sam w tym, co przeżywa.

Evelyn: Brzmi jak rozmowa z odbiorcą, nie tylko koncert.

Gavin: Tak, dokładnie. Muzyka to nie jest monolog. To dialog. Ja coś daję, ale ktoś inny to odbiera i przetwarza przez własne życie. To jest właśnie magia.

Evelyn: A prywatnie, kiedy schodzisz ze sceny – co daje ci największe poczucie szczęścia?

Gavin: Moja rodzina, moi przyjaciele, moje psy. Bardzo proste rzeczy. Spacer po Dublinie, rozmowa z przyjaciółmi, wspomnienie dawnych czasów. A jednocześnie czekanie na to, co nowe. Bo póki mam w sobie ciekawość i pasję, póty żyję naprawdę.

Gavin Friday wystąpi 17 października 2025 r. (piątek) podczas 17. edycji Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit w klubie Wytwórnia (ul. Łąkowa 29, Łódź). Bilety w cenie 149 zł dostępne są w kasie Wytwórni oraz na stronach: bilety24.pl, goingapp.pl, empik.com, ticketmaster.pl, eventim.pl i wytwornia.pl.

Polityka prywatnościWebsite by p3a