MM: Mówisz, że początkiem tej płyty były zdjęcia Ziemi i Księżyca zrobione spomiędzy pierścieni Saturna. A ja mam wrażenie, że „Day One” to soundtrack do stworzenia świata?
Grabek: Bardzo dobry trop. Pierwszą inspiracją był tak naprawdę zeszyt nutowy, który dostałem od żony. Kolejną natomiast było to zdjęcie, które pojawiło się półtora roku później. „Day One” można zrozumieć jako swoisty początek, a druga interpretacja – znacznie mi bliższa – to jeden dzień z życia ludzkości, człowieka. Wspomniane zdjęcie na okładce ma wymiar symboliczny, ponieważ od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zmierzamy do jakiejś totalnej samozagłady. Nie chodzi tylko o środowisko naturalne, ale także o relacje międzyludzkie. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać bez obrzucania się błotem… Brakowało mi jakiegoś wyciszenia i to zdjęcie sugeruje, że nie jesteśmy najważniejsi i nie słychać nas za bardzo z oddali. To kolejny fragment do tej układanki, która złożyła się na „Day One”.
MM: Stąd też te żywioły w tytułach utworów na płycie?
Grabek: Tak, bo – jak zauważyłeś – płyta zaczyna się od wschodu, a kończy zachodem. Zależało mi, aby tytuły były proste, jednosłowne. Tak, by nic nie zakłócało samej muzyki. Gdybym się zaczął zastanawiać, jak zatytułować dany utwór, to można by się doszukiwać nie wiadomo czego. Tego też chciałem uniknąć.
MM: Długo płyta powstawała?
Grabek: Miesiąc (śmiech). Na co dzień zajmuję się tłumaczeniami. Poza tym odtworzyliśmy z żoną foodtracka z karaibskim jedzeniem, co było bardzo absurdalnym pomysłem. Sporo się nauczyliśmy – na przykład tego, że nigdy więcej nie wejdziemy w gastronomię (śmiech). Płyta powstała po prawie 7 latach od poprzedniej, ponieważ obraziłem się na siebie. Miałem zbyt wygórowane ambicje zwłaszcza po sukcesie pierwszej płyty. Myślałem że druga płyta będzie czymś jeszcze większym. Poza tym chciałem zadowolić zbyt wiele osób. Potrzebna mi była przerwa. Dojrzałem, odpuściłem i myślę, że dzięki temu wypracował się mój własny styl. Nagrałem po prostu płytę od serca.
MM: A czy w tym zeszycie, który otrzymałeś od żony zapisywałeś partię nutowe?
Grabek: Nigdy nie zapisuję nut, choć znam je. Zeszyt podarowała mi na Islandii i to ma większe znaczenie.
MM: Na twoich poprzednich płytach, czyli „Duality” i „8”, skrzypce się trochę chowały za elektroniką. Na „Day One” już są równomiernym ogniwem twórczym.
Grabek: Tak, dzięki temu wreszcie widać, że skrzypce są moim pierwszym instrumentem. To też wymagało czasu i przemyślenia. Mój debiut był bardzo późno, bo miałem ponad trzydzieści lat i zastanawiałem się, jak do tego podejść. Czy robić muzykę na komputerze, czy też wykorzystać moje klasyczne wykształcenie muzyczne. Dlatego na poprzednich płytach te skrzypce słychać tylko śladowo. Poza tym nie lubię swojego wokalu, dlatego skrzypce go zastępują.
MM: Ta melodeklamacja w „Hide” można chyba mimowolnie traktować jak hołd dla Stephena Hawkinga. Mówisz, że nie lubisz swojego wokalu. Czemu zatem pojawił się on w tym utworze?
Grabek: Ciekawa interpretacja. A pojawił się, ponieważnapisałem bardzo fajny tekst – tak przynajmniej uważam (śmiech). Po napisaniu go, doszedłem do wniosku, że może mi się to już nie przytrafić. Cała otoczka nostalgii tej płyty pasowała do tego tekstu, bo powstał on w trakcie jej tworzenia. Uzewnętrznia on moje lęki, które też się pojawiły. Poza tym wydaje mi się, że jest fajnym rodzynkiem. Zaśpiewałem go w rejestrze, który najbardziej u siebie lubię. Najważniejsze, że jest czytelny.
MM: Miałeś zatem więcej tekstów?
Grabek: Mam jeszcze jeden, który nie pasował jednak do koncepcji tej płyty.
MM: „Earth” jest dla mnie epicentrum tej płyty. Chyba przez ten rozsierdzony bit.
Grabek: Tam się wszystko rodzi. Ten początek jest jeszcze przed świtem, czyli jeszcze przed „Dawn”. Budzą się różne rzeczy dziwne.
MM: Natomiast „Heat” jest przeraźliwie smutny i jesienny, a tymczasem tytuł wskazuje na gorące emocje.
Grabek: W„Heat” chodziło mi o paniczną ucieczkę przed czymś, co powoduje brak komfortu.
MM: Z czego zrobiłeś bit w „Run”?
Grabek: Zpudła rezonansowego skrzypiec, reklamówki szeleszczącej i szklanki z pewnego szwedzkiego sklepu (śmiech). To wszystko nagrałem, a potem zapętliłem. Nagrywałem długi track, podzieliłem i wybrałem te najlepsze. Tych ‘szelestów’ było sporo. Musiałem to po prostu spiąć.
MM: Z kolei „Dusk” to machanie z kosmosu.
Grabek: O widzisz, a tu mi chodziło o totalne wyciszenie. No i jest to najbardziej optymistyczny utwór z całej płyty. Taka „kropka nad i” i sugeruje ciąg dalszy. Nie będzie Grabka death metalowego albo speed metalowego, tylko skrystalizowany styl i będzie sobie trwał.
MM: Będą koncerty?
Grabek: Póki co - 10 maja w „Meskalinie” w Poznaniu. Jestem na scenie sam, więc niespecjalnie palę się do koncertów (śmiech).
MM: A klipy?
Grabek: Jest zamysł, żeby powstały klipy do wszystkich utworów. Pod koniec kwietnia powinien być pierwszy.
MM: Dziekuję za rozmowę.
Foto: Mariusz Forecki