MM: Powiedziałeś kiedyś, że New Model Army nie jest zespołem gitarowym. Słuchając “Winter”, zgadzam się z tym stwierdzeniem w połowie, ponieważ jest na niej sporo gitar, choć większość utworów przewodzą bębny, jak w „Born Feral”. Wyjątkiem jest utwór “Devil”
JS: Widzisz, nadal nie jesteśmy ani gitarowym, ani perkusyjnym zespołem (śmiech). Wciąż punktem wyjścia jest dla nas brzmienie basu. Poza tym „Winter” zostało zmiksowane przez basistę, więc ten instrument słychać na płycie najlepiej (śmiech). To nam pasuje. Interesujące jest jednak to, co powiedziałeś, bo „Born Feral” powstał na gitarze. Nie był to utwór perkusyjny, bo partię bębnów dopiero dołożyliśmy. „Devil” natomiast napisany został przy użyciu klawiszy. Często tak robimy. To wszystko zależy od różnych czynników. Czasem trudno też ocenić, kto gra na gitarze w poszczególnych utworach, bo w zespole jest przynajmniej trzech gitarzystów. Pomysły muzyczne pochodzą od nas wszystkich. Pod tym względem nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata. Nigdy jednak nie piszemy, gdy jesteśmy w trasie, bo wtedy trudniej się skupić. Do mnie jednak należy pozbieranie tych wszystkich pomysłów i stworzenie z tego konkretnych utworów.
MM: “Winter” brzmi dużo bardziej surowo i motorycznie, niż “Between Dog And Wolf”. Wiem, że po wydaniu tamtej płyty, otwarły się dla was nowe możliwości twórcze i muzyczne. Tymczasem nowa płyta wydaje mi się powrotem do bardziej organicznego grania.
JS: Całkowicie się z Tobą zgadzam. W przypadku „Between Dog And Wolf” mieliśmy inne podejście, bo dołączył do nas Ceri (Moger – basista New Model Army – przyp. MM), a poza tym było kilka lat przerwy od poprzedniej płyty. Wówczas sporo rozmawiałem z Michaelem (Deanem – perkusistą New Model Army – przyp. MM) o zrobieniu stricte studyjnego albumu. Mieliśmy dość niewłaściwego przekładania świetnych pomysłów na stronę muzyczną. Doszliśmy do wniosku, że chcemy zbudować wielki album, tak jak się buduje katedrę – misternie, dokładnie, monumentalnie, a następnie oddać to do zmiksowania jednemu z najlepszych fachowców jakich znamy – Joe’emu Barresi. Tak zrobiliśmy, a reszta muzyków i inżynierowie w studiu nie zdawali sobie do końca sprawy z tego, co tworzymy. Joe potraktował ten materiał z dużą pieczołowitością. Czasem było tam ponad 120 ścieżek. Płyta została bardzo dobrze odebrana. Ludziom się spodobała. Powtórzyliśmy tę sytuację z minialbumem „Between Wine And Blood Live”, gdzie część studyjna powstała w ten sam sposób. W przypadku "Winter" stwierdziliśmy jednak, że chcemy zrobić dokładnie odwrotnie. Napisaliśmy nawet do Joe, że tym razem nie przyjedziemy z nowym materiałem. A on odpisał, że niezmiernie się z tego powodu cieszy (śmiech). Tym razem chcieliśmy uzyskać brzmienie bardzo głośnego zespołu w bardzo małym pomieszczeniu. Stąd to napięcie, które słychać na „Winter”. Przy okazji poprzedniej płyty, odkryliśmy bardzo fajne studio niedaleko nas w Leeds o nazwie Greenmouth. Prowadzą je dwaj młodzi goście – Jamie i Lee. Wygląda jak stare studio punkrockowe, w którym jest cały ten stary sprzęt i wszystko jest analogowe. Różnica między tym, a innymi punkowymi studiami, w jakich byłem, jest taka, że akurat w Greenmouth wszystko działa (śmiech). To świetne miejsce. Jamie i Lee pracowali razem z nami, ponieważ wiedzieli, co chcemy osiągnąć. Następnie zrobiliśmy dogrywki wokali i innych nakładek u siebie. Potem pojechaliśmy do pewnego gościa w Londynie, by dać mu ten materiał do zmiksowania, ale wyszła z tego katastrofa. Wróciliśmy, a Lee stwierdził: dajcie mi ten materiał. Zrobił jeden numer i wyszedł tak dobrze, że pozwoliliśmy mu zmiksować cały album. Tak więc za produkcję i miks „Winter” odpowiada Lee Smith.
MM: “Burn The Castle” brzmi jakby Tom Waits i Nick Cave połączyli swoje twórcze siły. Podobne wrażenie miałem, gdy usłyszałem “Drifts”, który jest jedną z moich ulubionych kompozycji na płycie. Jak powstały te utwory?
JS: „Burn The Castle” jest prosty jak drut. Czysty punk rock (śmiech). Powstał bardzo szybko. Napisałem i zagrałem ten riff w studiu i dalej już poszło. Natomiast „Drifts” zaczął się od linii perkusji i partii basu. Pierwszą zaproponował Michael, a tę drugą, zakręconą – Ceri. Od siebie dodałem partie gitary akustycznej i w sumie niczego więcej ten utwór nie potrzebował. Potem jednak Marshall (Gill, gitarzysta New Model Army – przyp.MM) dodał harmonikę, a na końcu pojawiły się jeszcze smyki, za które odpowiada niemiecki kompozytor Henning Nuge.
MM: “Part The Waters” brzmi jak zwrot biblijny. Wsłuchując się w tekst, zacząłem się zastanawiać, czy nie odnosi się on do bieżącej sytuacji uchodźców?
JS: Jak najbardziej. Kiedy piszę, lubię sięgać do znanych historii z przeszłości. Biblia idealnie się do tego nadaje. Używając zatem tamtej przypowieści o Mojżeszu, przypominam, że to nie jest nic nowego. Podobne rzeczy już się działy. Wędrówki ludów… itd. Muzycznie zaś pomysł wyszedł od Michaela i Ceriego.
MM: “Devil” został zainspirowany “Faustem” - filmem z 1926 roku. Widziałeś ten film wcześniej, czy dopiero przed napisaniem tej piosenki?
JS: Film pojawił się później. Sama historia Fausta była inspiracją. Zainspirowała mnie po prostu historia o zaprzedaniu się diabłu. Kiedy jesteś młody i jeszcze pochodzisz z jakiegoś zadupia, idea ciemnej strony mocy jest interesująca, wyróżniająca w jakiś sposób. Z wiekiem jednak rozumiesz, że to jest przerażające. Zło wcale nie jest fascynujące. Nie prowadzi do niczego dobrego. Nigdy. Film jednak rzeczywiście zobaczyłem dopiero 2 lub 3 lata temu, a sam temat wziąłem na warsztat jeszcze przed jego obejrzeniem.
MM: Odnoszę wrażenie, że dzisiaj muzyka New Model Army jest jeszcze bardziej potrzebna, niż na przykład w latach 80. Ma moc, jest intensywna, mroczna, ale jest także bardzo atmosferyczna.
JS: Nie postrzegam naszej twórczości w takich kategoriach. Wynika to też z tego, że nigdy nie zastanawiam się na reakcją fanów na naszą muzykę. Tworzę ją z serca i w taki sposób, jaki chcę. Natomiast jeśli chodzi o odbiorców naszej muzyki - każdy z nich ma inne potrzeby, zapatrywania i dla każdego z nich ma ona inne znaczenie. Mają różne wspomnienia z nasza muzyką, mają swoje ulubione piosenki. Oczywiście, chcemy, by to, co robimy łączyło ludzi, ale jednak weź pod uwagę, że odbiór muzyki z płyty, czy na koncercie jest czymś bardzo indywidualnym.
MM: Jesteście znani z dość szerokich i interesujących inspiracji, a "Winter" jest na to kolejnym dowodem. Czy one z wiekiem się zmieniają, ewoluują, czy też są niezmienne?
JS: Szczerze mówiąc, nie wiem. Mam nadzieję, że ewoluują, choć zwykle czerpiemy z podobnych źródeł. Opisałem Ci proces powstawania kilku utworów, a wszystkie one wzięły się pomysłów, które były świeże. Zdarza nam się też powracać do pewnych tematów, jeżeli chcemy coś nowego powiedzieć w danej kwestii. Wszystko to jednak jest bardzo organiczne. I względne. Nigdy nie wiemy, dokąd zaprowadzą nas nasze poszukiwania, jednak staram się, by ich wynik był interesujący.
MM: Ponownie przyjedziecie do Polski - zagracie w październiku aż pięciokrotnie w naszym kraju. Planujecie wydanie płyty live z tej trasy?
JS: Być może. W dzisiejszych czasach rejestracja takiej płyty nie jest niczym trudnym. Przed laty trzeba było mieć dodatkową ciężarówkę z całym sprzętem rejestrującym i nadzieję, że koncert, który rejestrujesz będzie dobry (śmiech). Teraz możesz nagrywać każdy koncert. Więc pewnie tak zrobimy, zwłaszcza, że na żywo nieco zmieniamy nasze utwory, co może być interesujące. Jestem bardzo ciekaw, jak nowe utwory zabrzmią na żywo w pełni, bo do tej pory graliśmy zaledwie trzy kawałki z tej płyty. Mamy niewiele ponad tydzień na ich przygotowanie przed trasą. Wszyscy w zespole są dość elastyczni, więc możemy pokombinować. To ekscytujące.
MM: Bardzo dziękuję za rozmowę.