Kombi

Sławomir Łosowski / Zbigniew FilMaciej Majewski
Po 40 latach od powstania KOMBI zespół powraca z nową płytą, zatytułowaną po prostu „Nowy Album”. Z tej okazji spotkałem się z założycielem grupy Sławomirem Łosowskim oraz jej wokalistą Zbigniewiem Filem, którzy opowiedzieli mi o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tej legendarnej formacji.

MM: Zanim przejdziemy do płyty „Nowy Album”, chciałem zapytać, jak to się stało, że człowiek, który dostał nagrodę na festiwalu „Jazz Nad Odrą” przeszedł nagle do grania żywej muzyki elektronicznej?

SŁ: Gram cały czas "żywą muzykę elektronową". Nasze koncerty w latach 70. nosiły tytuł właśnie "Żywa muzyka elektronowa", co w praktyce oznaczało, że zawsze graliśmy na żywo, i że używaliśmy już wtedy instrumentów elektronowych. A zaczynałem od rocka. Mój zespół założyłem w liceum i otrzymał on nazwę Akcenty. W składzie miałem wokalistę, gitarzystę, bas i bębny. Graliśmy utwory Hendrixa, Cream, Mayalla, generalnie blues rocka. Dopiero później zacząłem wchodzić w eksperymenty i w muzykę improwizowaną – coś pomiędzy free jazzem, a muzyką eksperymentalną. No, ale po jakimś czasie to się mi już nieco przejadło, więc wróciłem do rocka, zmieniłem skład i nazwę zespołu. Ostatni skład Akcentów był pierwszym składem KOMBI. Na początku muzyka KOMBI była nieco roztrzepana stylistycznie, bo na pierwszej płycie jest na przykład zarówno utwór funkowy, jak i dyskotekowy. To był jeszcze czas eksperymentowania. Z czasem moja muzyka ukształtowała się w bardziej zwartą stylistycznie, co znalazło wyraz w albumie "Nowy rozdział". A dzisiaj wydajemy "Nowy Album".

MM: Na „Nowym Albumie” słychać wyraźnie, że to nadal jest KOMBI. Brzmienia są nowoczesne, bardzo dobrze wyprodukowane, a nadal w trakcie słuchania pojawiają się w głowie obrazy z lat 80.

SŁ: I oto chodziło, a to co mówisz jest dla nas komplementem. Jestem wierny swojemu własnemu stylowi i rozpoznawalnemu brzmieniu zespołu. Z drugiej strony nikt nie potrafi podrobić brzmienia KOMBI. To są moje atuty. Nasza muzyka ma stale ten sam wyróżniający nas charakter. Nie wiąże się z żadną aktualną modą i jest niezależna od przemijających trendów. Powstaje tu i teraz. Może się oczywiście komuś podobać, albo nie, ale to jest styl KOMBI i nie gramy w żadnym innym stylu. Tak samo było w latach 80. Graliśmy w swoim stylu, a niektórzy dziennikarze pisali o nas że jesteśmy new romantic. Grzegorz miał co prawda w kilku piosenkach epizodyczne zaśpiewy, jak new romanticowi wokaliści, ale było to incydentalne – w trzech, może czterech piosenkach na przestrzeni 10 lat. To tak jak teraz w „Miłością zmieniaj świat” mamy rap a przecież nie jesteśmy zespołem hip-hopowym.

MM: Właśnie. Skąd wziął się Kuba Gołdyn w tym utworze?

SŁ: Potrzebowałem w "Miłością zmieniaj świat" złamać słodkość i melodyjność refrenów czymś bardziej przeciwstawnym. Pomyślałem więc o rapie. Początkowo miałem ciągoty, żeby zaprosić kogoś super-znanego do jego wykonania. Doszedłem jednak do wniosku, że na płycie jest już duży, nasz własny potencjał muzyki i nie ma sensu uzupełniać go udziałem kogoś takiego. Że może to być zupełnie nieznany muzyk. Poszukaliśmy więc kogoś w promieniu kilku metrów od nas i znaleźliśmy Kubę.

ZF: A Kuba jest moim znajomym z Podhala, który na razie nie jest może szeroko znany, ale coraz lepiej mu idzie, więc zaproponowałem go na płycie.

MM: A jak było z doborem tekściarzy? Jest Agnieszka Burcan, Jacek Cygan, Marek Dutkiewicz.

SŁ: To była prosta sprawa. Marek pisze dla nas od pierwszej płyty, więc tutaj wybór był naturalny. Podobnie było z Jackiem, który współpracuje z nami jako autor tekstów od 1984 roku. I tę tradycję podtrzymaliśmy. Poza tym Jacek pisał też kiedyś teksty dla mojej córki, gdy śpiewała w jego „Dyskotece Pana Jacka”. Obaj napisali znakomite teksty. Jeden tekst napisał Szymon Jachimek do spółki ze Zbyszkiem, a jeden napisałem ja do spółki z Kubą. Trzy teksty napisała Aga Burcan, przyjaciółka Zbyszka i moja z grupy Plastic. Znamy się już sporo czasu. Napisała piękne i mądre teksty...

ZF: ...i to teksty pode mnie. Znamy się długo i znamy także swoje historie życiowe, pasje. Tekst do utworu „Gwinea” jest napisany między innymi w związku z moją pasją, jaką jest latanie szybowcami.

SŁ: Wszyscy dostali konkretne utwory do napisania. Sami nie wybierali z koszyka. Wiedziałem na przykład, że gdy Jacek Cygan usłyszy tę konkretną muzykę, to wyczuje intencję, jaka jej przyświeca. Trochę mu też opowiedziałem o inspiracjach, jakie miałem podczas komponowania utworów, które mu dawałem. Tak samo było z Dudkiem i Agnieszką, zwłaszcza, że mniej więcej wiem, jaką ona lubi muzykę.

MM: Wspomnieliście o utworze „Gwinea”. Słychać w nim elementy world music. Skąd się wziął ten chór?

SŁ: Skomponowałem wiele utworów, które zawierają w sobie odniesienia geograficzno-kulturowe. Na przykład „Czerwień i czerń” to utwór zainspirowany Andaluzją, a "Wyspa mgieł" - Irlandią. W przypadku „Gwinei” moje myśli zawędrowały do Afryki. Słuchałem kiedyś zespołu młodych muzyków z tego regionu, grających na instrumentach perkusyjnych. Pozostawili dobre ślady w moim sercu i pewnie dlatego pociągnęło mnie na Czarny Kontynent. Dając ten numer Agnieszce, sugerowałem jej, żeby choć trochę tej Afryki w tekście ujęła.

ZF: A jeśli chodzi o chór w tym utworze, to wiąże się z tym ciekawa historia. Gdy dostałem pierwszy miks tego numeru, tych wielogłosów jeszcze nie było. Pomyślałem, że to fajne. Tydzień później dostałem kolejną wersję i słyszę chór, stylizowany właśnie na afrykański. Pomyślałem, że Sławek wkleił jakiegoś fajnego sampla z muzyki afrykańskiej (śmiech). Zadzwoniłem do niego, a on powiedział, że to nie żadna znaleziona próbka, tylko głosy jego sześciorga wnucząt! Spadłem z krzesła jak to usłyszałem (śmiech).

SŁ: Chodziło mi właśnie o taki chórek. A skoro pod ręką miałem swoje wnuczęta, to zebrałem ich sześcioosobową reprezentację przy mikrofonach i nagrałem to, co trzeba. Nie było to trudne, bo to muzykalna ekipa.

MM: Grzebie Pan jeszcze w tych syntezatorach, jak przed laty?

SŁ: Grzebię, grzebię. W tej chwili już ich nie modyfikuję tak bardzo, bo mam to, o co mi chodzi, ale naprawiam jak trzeba, bo to są jednak zabytki i czasem mają kaszel lub katar. Drobne naprawy i serwis robię sam, a większymi zajmuje się mój przyjaciel Mirek Adamowicz, który przez 16 lat miksował nasze koncerty i był naczelnym elektronikiem KOMBI. Teraz zajmuje się naprawą lub reanimacją właśnie starych analogowych syntezatorów. Na szczęście te większe naprawy zdarzają się bardzo rzadko. Zawsze grzebałem w bebechach moich instrumentów. Od lat 70. każdy nowy instrument na powitanie był rozkręcany, aby zajrzeć mu do serca. A dzisiaj do współczesnych instrumentów już nie zaglądam. To są już komputery i nie ma po co tam nosa wsadzać. Większość mojego instrumentarium to stare syntezatory. Muszę się liczyć z koniecznością posiadania duplikatów jako zapasowych instrumentów, a nawet jako magazynów części zamiennych. Mam np. 3 egzemplarze Mini Korga i 2 egzemplarze Propheta. Gdyby mi któryś padł na koncercie, to mogę się wesprzeć drugim. Co prawda moje syntezatory nigdy mnie nie zawiodły na koncercie, ale mają swoje lata i różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć.

MM: Czemu właściwie nie doszło do ponownego połączenia sił z Grzegorzem Skawińskim i Waldemarem Tkaczykiem?

SŁ: Chciałem po 10 latach wznowić działalność zespołu i zrobić fanom prezent - reaktywować zespół w oryginalnym składzie. Ale byli muzycy nie chcieli wrócić do zespołu i zrobili swój o podobnej do KOMBI nazwie, czyli "Kombii". W tej sytuacji przywróciłem KOMBI do życia w nowym składzie. Nie nastąpiło to w sposób spektakularny, lecz etapami. Miałem dziesięcioletnią przerwę w graniu z powodu opieki nad chorą żoną. Zorganizowałem w końcu tak tę opiekę, aby móc znaleźć też czas na muzykę. O wznowieniu działalności KOMBI myślałem już od końca lat 90. Szum medialny jaki się wytworzył wokół zespołu "Kombii" też mnie trochę zdopingował. Na początku, aby nie mieszać ludziom w głowach występowałem pod moim nazwiskiem. A gdy ludzie już nas odróżniali od "Kombii", dodawałem do nazwiska logo KOMBI. Od 2014 roku KOMBI gra pod swoją nazwą.

MM: Zbyszku, zauważyłem, że górnych partiach wokali na płycie brzmisz trochę, jak Kuba Badach.

ZF: (śmiech) Ciekawie trafiasz, bo z Kubą akurat znam się dość dobrze. Chodziliśmy razem do jednej szkoły muzycznej w Zamościu. To bardzo miłe co mówisz, bo zawsze Kuby sporo słuchałem, gdyż często w samochodzie puszczałem sobie płyty Polucjantów. Możliwe więc, że coś od niego nabrałem. Natomiast nigdy się nie będę z nim porównywał. Każdy z nas śpiewa co innego.

SŁ: Dla ścisłości dodam, że kompletując nowy skład zespołu, nie szukałem wokalisty z głosem podobnym do poprzednika. To mógłby być równie dobrze ktoś, kto ma zupełnie inny głos. Zbyszka polecił mi Wojtek Olszak, który grał trochę z moim synem. A wszyscy spotkali się wcześniej w zespole Wojtka Pilichowskiego. Gdy Wojtek dowiedział się o naszej reaktywacji, to od razu zasugerował Zbyszka.  Nie ze względu na barwę, lecz z uwagi na jego możliwości wokalne. Tak musiało się stać, że właśnie Zbyszek trafił do nas. To wszystko ma głęboki sens i nie jest przypadkowe. Dla mnie nie ma przypadków.

MM: Będą koncerty?

SŁ: Koncerty będą od maja. Duże i widowiskowe, bo ta muzyka tego wymaga. Chociaż nie wykluczamy też grania w klubach.

MM: Dziękuję za wywiad.

Polityka prywatnościWebsite by p3a