MM: Wiem, że z tą płytą na dobre ruszyliście w listopadzie ubiegłego roku, a kiedy pojawiły się pierwsze pomysły?
KS: Zaczęliśmy wiosną, ale nastąpił delikatny konflikt i prace zostały przerwane, aby kwas się połączył z zasadą i wystąpił odczyn obojętny (śmiech). Obecnie pracujemy wszyscy razem i pojawiają się właściwie gotowe piosenki. Poza tym mamy też komfort własnego studia. Jeszcze w początkach jego powstawania nagrywaliśmy pierwsze rzeczy na poziomie takiego porządnego demo, więc takie nagrania miały miejsce nawet kilka lat wstecz. Każdy pomysł, który powstawał, był nagrywany i odkładany. Jak już mieliśmy ich dużo, to wtedy zaczęliśmy pracę nad nimi. Ja do tego starałem się już śpiewać po polsku. Sporo takich zajawek polskich, które gdzieś mi krążyły mi w głowie zostało w tych piosenkach, a reszta na bieżąco się zmieniała. Jednocześnie pomysłodawca stawał się kompozytorem danego utworu. Popełniłem jednak pewną rzecz trochę niegodną. Dwóch piosenek było mi strasznie żal, a do wszystkich układałem linię wokalną, więc też mógłbym aspirować jako współkompozytor. Natomiast nie tak się umawialiśmy (śmiech). I pozwoliłem się do „Madrytu” dopisać, który zresztą na początku mi się nie podobał, bo trochę przypominał „My Name Is” Eminema. No i dopisałem się do „Wstydu”, ale jakoś to rozwiązaliśmy wewnętrznie. Żeby uniknąć jednak tego typu sytuacji w przyszłości, gdy będzie powstawała nowa płyta – a nic nie wskazuje, że nie powstanie – to wracamy do tej opcji, że się wpisuje wszystkich i koniec.
MM: To, co mnie zastanowiło, to patenty, które wykorzystaliście na tej płycie, a które przypominają inne wasze dokonania – na przykład bas w „Jeśli będziesz tu”, który brzmi podobnie do tego z „Idź przodem”
KS: Kiedy wyrzuca się z siebie tak dużo pomysłów na przestrzeni lat, a ja zbliżam się powoli do 600 autorskich numerów, to takie rzeczy są nieuniknione. Podobnie jest na przykład z moim wokalem w ostatnim utworze na płycie – „Apokalipsa”. Nosiłem się tam z takim śpiewaniem na 12/8 w jednym tylko fragmencie tego kawałka. Tymczasem okazało się, że już śpiewałem w taki sposób na mojej solowej płycie „Los się musi odmienić” w piosence „Alicja”. Po prostu o tym zapomniałem.
TG: Akurat „Jeśli będziesz tu” jest numerem Jarka Ważnego, który upierał się z kolei, żeby zmienić w nim brzmienie sekcji dętej, ponieważ skojarzył ją z partią jakiegoś skankowego zespołu. Przy próbach zmiany wychodziło to gorzej i traciło groove. Poza tym okazało się jednak, że nikt z nas tego nie znał z innych wykonań, więc przekonaliśmy Jarka, żeby to zostawić (śmiech).
KS: To jest idealny numer na początek płyty i początek koncertu. Zaczynamy ogrywać te utwory na koncertach i chcemy zaprezentować je wszystkie na „Pomarańczowej Trasie”. Widzimy jak ludzie na nie reagują. Niektóre utwory przyjmowane są tak samo jak stare kawałki. Czym innym jest numer w wersji na płycie, a inaczej na koncercie. To jest czasem zaskakujące, bo pamiętam, że jak zrobiliśmy numer „Karinga” na płytę „Hurra!!!”, to uważałem go za utwór jakościowo na takim samym poziomie jak „Wódka”, czy „Polska”. A na koncertach ten numer w ogóle nie szedł.
MM: „Wstyd” miksowaliście też w swoim studiu?
TG: Tak, Wojtek Jabłoński razem z Kajetanem Aroniem się za to zabrali. Z przewagą Kajtka.
KS: Wojtek miał koncepcję od początku i dbał o to, żeby to już dobrze brzmiało w miksie. Tak dość pozytywnie wymęczył mnie przy nagrywaniu wokali. Nie było sztukowania, co kiedyś było nagminne, tylko nagrywaliśmy w całości. Jak się pomyliłem, to jechaliśmy od początku. Natomiast Kajtek jest lepszy manualnie. Ma większe doświadczenie. Wojtek już dużo wie, ale jeszcze nie ma tego w rękach.
MM: Czujesz wstyd?
KS: Piosenka „Wstyd” jest zupełnie o czym innym, niż to, co jest na przykład na okładce. To jest też słowo, które dobrze brzmi. Ostatnio na koncercie w Gdyni, aż mnie ciarki przeszły podczas wykonywania tego utworu, a to znaczy, że to już coś poważnego dzieje (śmiech). A czy czuję wstyd? Grzesiu Brzozowicz kiedyś mi powiedział, że należy się wstydzić tylko i wyłącznie za swoje czyny. Czasami jednak powstają sytuacje, kiedy odczuwamy wstyd za kogoś. To akurat dotyczyło zespołu Island, który kiedyś występował przed Madness w Warszawie w Hotelu „Victoria”. Rzecz dotyczy jednak dramatycznie szybkiego przepływu informacji. Cała historia świata toczy się w podobny sposób i chodzi o to samo – poszerzenie i zdobycie jak najszerszego zakresu władzy i dyskontowania tejże. Kiedyś jednak wiadomości o takich wydarzeniach trafiały do odbiorców po dłuższym czasie, a teraz mamy to wszystko w czasie rzeczywistym. Paradoksalnie twierdzę, że przyszło nam żyć w najlepszym ze światów w całej historii. Jesteśmy tego po prostu bardziej świadomi. Kiedyś jak się człowiek rodził, to miał się urodzić i zdechnąć za księcia pana, uprawiając jego rolę, albo zginąć w konflikcie, który wygenerował. Teraz jednak jest inaczej, bo mamy świadomość, że tego typu rzeczy się dzieją, natomiast to wywołuje wstyd za ludzkość i za te wszystkie wydarzenia. Że chcąc-nie chcąc uczestniczymy w tym.
MM: Wspomniałeś o okładce. Mam wrażenie, że ona poniekąd podczepia się pod modę na tzw. odzież patriotyczną.
KS: To projekt autorstwa Jarka Ważnego. Ja miałem pomysł jeszcze bardziej jednoznaczny, bo chciałem, żeby to była rozerwana flaga Polski nie w pionie, tylko w poziomie, a w tle zburzona Warszawa. Jarek jednak stwierdził, że jest to wyrażenie jednak zbyt mocne. Poza tym wyczułem u niego chęć do monitorowania projektu tej okładki, a mnie się tak nie do końca chciało. Ucieszyło mnie to jednak, że to akurat ktoś z kapeli się za to zabrał. Ja tylko oceniłem efekt końcowy, który mi się spodobał. Jest tylko trochę za ciemna, ale to błąd drukarni.
MM: Tomku, a skąd się wziął ten funk w „To nie jest zbrodnia”?
TG: Z mojej głowy (śmiech). Akurat ten pomysł przyszedł mi do głowy, gdy jechałem samochodem. Nagrałem go sobie na dyktafon i potem w studiu starałem się odtworzyć. Poza tym ja lubię funka. Chyba wszyscy go lubią (śmiech).
MM: Natomiast „Pęknięty dom” ma dwie części, ale też dwóch różnych autorów. Część napisana przez Janusza Grudzińskiego jest dużo bardziej „kultowa”. Tak miało być?
KS: Mnie się w ogóle jego część kojarzy z Pet Shop Boys (śmiech). Generalnie to nie jest lubiany numer w zespole, ale ja bardzo go lubię. To początkowo były dwie oddzielne piosenki. Jedna się nazywała roboczo „Twardy elektorat”, a druga albo „Skleszczone kurwy”, albo „Nie damy Polski oddać gówniarzom”. Natomiast zdałem sobie sprawę, że obie są rozwinięciem numeru „Prosto” z poprzedniej płyty, więc dobrze było zrobić z tego jedną piosenkę w dwóch częściach.
MM: Wydaje mi się, że „Wstydowi” jest bliżej do „Hurra!!!”, niż do „Prosto”, które było z większym kopem.
TG: Pewnie masz rację. Bo brzmieniowo te płyty są sobie bliższe.
MM: Nie było mnie w Cieszanowie. Jak się grało potrójnie?
KS: Nawet poczwórnie, bo jeszcze zaliczyłem występ z El Dupą. Problem pojawił się, gdy graliśmy utwory z drugiej części „Taty”, bo tam już od 7 numeru są kawałki wolne. Ja nie byłem zmęczony, ale widziałem pewne znużenie wśród publiczności. Przedtem pierwszego dnia był KNŻ... Ja to jakoś przeżyłem, ale też miałem poczucie z tyłu głowy, że trzeba się zachowywać higienicznie. I dopiero po ostatnim koncercie z ProFormą sobie pozwoliłem na więcej. Poza tym bardzo się ucieszyłem, bo pokazano mi tam linię obrony Mołotowa, którą Ruscy wybudowali na wypadek ataku Niemców lub swojego w 1939 roku, gdy zajęli te tereny. I na tej wycieczce, która była bardzo budująca, fajna i rozwijająca, okazało się, że zostałem ukąszony przez kleszcza i złapałem boreliozę. Więc pobyt w Cieszanowie z tego miłego wspomnienia zmienił się w taki wkurw, że po co ja tam szedłem (śmiech).
TG: To była masakra, bo jak kończyliśmy grać po drugiej w nocy, to nie miałem już siły grać ostatniego numeru, a tu jeszcze wyszliśmy na bis i zagraliśmy jeszcze kilka (śmiech).
MM: Do „Wstydu” pojawi się suplement, na który nagraliście dwa covery. Czyje?
KS: Pierwszy to „Modlitwa o wschodzie słońca” autorstwa Przemysława Gintrowskiego ze słowami Natana Tenenbauma, jednakowoż spopularyzowana przez Jacka Kaczmarskiego. Uważam zresztą numer, który pasuje do nas jak ulał. Drugi to numer kapeli Booze & Glory. Ciekawa angielska kapela, w której nie ma ani jednego Anglika. A suplement wyjdzie w grudniu.
MM: Dziękuję za rozmowę.