- Jak doszło do powstania tak niezwykłej płyty jak „Once Upon A Train”?
- Pomysł zrodził się od projektu teatralnego, który miał być zrealizowany w Kinokawiarni Falenica mieszczącej się na dworcu Warszawa-Falenica. Miał on dotyczyć tematyki kolejowej. Poproszono nas o zrobienie oprawy muzycznej od tego przedstawienia. Projekt nie wypalił, ale muzyka jest.
- Kolejowa linia otwocka ma swój niepowtarzalny klimat. Czy każdy z Was w Oranżadzie jest jej miłośnikiem?
- Myślę, że tak. Dla wielu z nas, w latach osiemdziesiątych, linia otwocka była jedynym połączeniem Otwocka z Warszawą. Każdy z nas jeździł do Warszawy do szkoły. Dlatego ta linia jest nam tak dobrze znana. Te pociągi od dziecka były z nami.
Poza tym: z jednej strony jest linia otwocka, ale z drugiej strony nie zapominajmy o samym Otwocku. Wszyscy muzycy Oranżady, poza Przemkiem są z tego miasta i podobnie jak duża części Polaków, zostaliśmy tam, gdzie się urodziliśmy. Dorastając poznawaliśmy historię linii otwockiej, dowiadywaliśmy się, iż każda ze stacji jest pomnikiem architektury. Mało kto wie na przykład, iż przed wojną na stacji kolejowej w Otwocku można było kupić potrawy jak w Bristolu.
- Każda z kompozycji na „Once Upon A Train” odpowiada jednej ze stacji linii otwockiej. Muzyka musiała więc oddawać klimat poszczególnych miejsc…
- Robert Derlatka, który był motorem tego przedsięwzięcia, zaproponował, aby każdy z nas zapisał na kartce skojarzenia, jakie budzą w nim poszczególne stacje. Dla nas były to bardzo proste, sentymentalne skojarzenia.
Otwock kojarzył się nam ze spokojem, latem, wakacjami spędzanymi w mieście. Z kolei Świder to kąpiele w rzece, klimat plażowo-leśny. Józefów kojarzył się nam z najlepszymi lodami, zaś Michalin, który jest miejscowością willową, skojarzył się nam z dziewczynami, do których się jeździło (śmiech). Falenica, w związku z tym, iż do wojny mieszkało tam dużo Żydów, ma klimat żydowski. Z kolei Miedzeszyn miał najmniej skojarzeń – przez tą stację zawsze się po prostu przejeżdżało. Radość – to radość. Z kolei Międzylesie kojarzyło nam się z zakładami ZWAR, które umiejscowione są niedaleko stacji i dlatego ta kompozycja jest mechaniczna, industrialna.
Następną stacją jest Anin. Z tej dzielnicy pochodzi nasz gitarzysta Przemek Guryn…
- Który grał w pierwszym składzie Closterkeller…
- Dokładnie tak. W związku z tym ta piosenka skojarzyła mi się z „zimną falą” i taki też ma klimat. W Radości znajduje się dom kultury, w którym w latach 80 miało próby wiele zespołów, w tym właśnie Closterkeller. No i na koniec został Wawer. Nie pamiętam już dokładnie, z czym nam się skojarzył, ale w związku z tym, iż jest to ostatnia stacja na linii otwockiej w kierunku centrum Warszawy, więc musiało to być skojarzenie z miastem, ruchem, pulsem miasta. I dlatego numer utrzymany jest w stylistyce dub.
- Jesteście zespołem, który ma silne związki z filmem. W przeszłości między innymi podkładaliście muzykę do „Brzdąca” Chaplina, nagrywaliście muzykę filmową. Czy w związku z tym, wyobrażasz sobie, aby muzyka z „Once Upon A Train” została wykorzystana na przykład w jakimś filmie dokumentalnym o linii otwockiej bądź o miejscach wymienionych na tej płycie?
- Uważam, iż wręcz takie powinno być przeznaczenie tej muzyki. I wierzę, że tak będzie. Gdy tylko płyta trafiła do sprzedaży, przekazałem egzemplarz znajomej w „Zachęcie” z prośbą, aby ją używać jako podkład muzyczny przy wszelkich, możliwych okazjach. Chcemy także, aby nasze koncerty promujące ten album były wzbogacane jakimś filmem.
- Płyta ukazała się w niewielkim nakładzie w małej oficynie wydawniczej. Nie warto było zaprezentować jej szerszemu gronu odbiorców?
- Chcieliśmy, aby ta płyta dotarła do większej ilości ludzi. Robiliśmy przymiarki, aby może dołączyć ją do „Gazety Wyborczej”, próbowaliśmy też zainteresować nią kilka zachodnich labeli, a także Polskie Radio. Wszędzie jednak trzeba mocno ich przekonywać do wydania takiej płyty, więc daliśmy sobie spokój. Po prostu chcieliśmy, aby ta płyta ukazała się jak najszybciej.
-Jakie są Wasze plany na najbliższe miesiące?
- "Once Upon A Train" to tak naprawdę projekt poboczny. Bo Oranżada to zdecydowanie elektryczny, rockowy skład. I właśnie przed wakacjami nagraliśmy trzy piosenki w studiu Maćka Cieślaka. W październiku/listopadzie chcemy dograć kilka kolejnych kompozycji i zimą wydać kolejną płytę. Ja z kolei chcę po wakacjach wydać swój solowy album jako Pol Wanda. To takie liryczno-psychodeliczne granie na gitarę klasyczną i wokal.