Myslovitz

Przemek Myszor / Wojtek KuderskiMaciej Majewski
W ubiegłym roku minęło 20 lat od wydania debiutanckiej płyty grupy Myslovitz. Zespół postanowił uczcić ten jubileusz wyjątkowymi koncertami, które odbyły się odpowiednio 5 i 7 grudnia w Gdańsku i w Warszawie. Na scenie towarzyszyli im goście specjalni goście m.in. Edyty Bartosiewicz, Dawida Podsiadło, czy Miuosh. Przed koncertem w Warszawie gitarzysta i klawiszowiec Przemek Myszor oraz perkusista Wojtek „Lala” Kuderski opowiedzieli mi o historii Myslovitz z własnej, dwudziestoletniej perspektywy.

MM: 20 lat od wydania debiutu minęło. Wiem jakie macie odczucia wobec tej płyty, a jak postrzegacie drogę artystyczną zespołu od tego czasu aż do dzisiaj?

WK: Na pewno nie było tak łatwo i nie wszystko zdarzyło się od razu. Trochę się musieliśmy naczekać, zanim wkroczyliśmy na większe sceny i zostaliśmy bardziej zauważeni. To udało się tak naprawdę dopiero przy płycie „Miłość W Czasach Popkultury”. Dzięki utworowi „Długość Dźwięku Samotności” zaistnieliśmy w świadomości szerszej publiczności.

PM: Mnie przy pierwszej płycie nie było jeszcze w zespole, ale pamiętam, że to było świetne, bo takich grup w Polsce wówczas zbyt wiele nie było. Zresztą to była odważna akcja, bo w tamtym czasie królowało ostrzejsze, grunge’owe granie. Wyjście z takim brytyjskim brzmieniem było ryzykowne. Początkowo odbierałem ten zespół przez pryzmat patriotyzmu lokalnego i przez zazdrość, na zasadzie: chłopaki nie umieją grać, a tu nagle płyta wychodzi (śmiech). A potem zagrali w Opolu i to było niesamowite, bo zaczęli kopać po tych odsłuchach i zrobiła się psychodela. To było moje spojrzenie. W tej chwili rozumiem, czemu pierwsza płyta wyglądała tak, jak wyglądała, aczkolwiek wtedy wydawało mi się dużym błędem to, że nie pojawiły się na niej piosenki „Z Twarzą Marilyn Monroe” i „Peggy Brown”. Oczywiście byłaby może mniej artystyczna, ale na pewno nie mniej brytyjska. Natomiast miałaby już te hity od razu. A to zdarzyło się dopiero przy drugiej płycie. Byłem już wtedy w zespole, a jednocześnie pracowałem jeszcze w szkole. Pamiętam, że przychodziłem na lekcję i zawsze witałem dzieci śpiewnie „Dzień dobry dzieci”, one odpowiadały mi równie śpiewnie „Dzień dobry Panu”. I któregoś dnia przychodzę i witam je „Dzień dobry dzieci”, a one do mnie „Z Twarzą Marilyn Monroe” (śmiech). Uważam, że właśnie druga płyta „Sun Machine” ugruntowała naszą pozycję, chociaż wszyscy artystycznie się od niej odżegnują. Przy trzeciej płycie „Z Rozmyślań Przy Śniadaniu” już zaczęło się poszukiwanie innej drogi – trochę więcej akordów, bogatsze aranżacje, kombinowanie przy tekstach. Poza tym to bardzo długa płyta. Nic nie chcieliśmy z niej wyrzucać. Bardzo dużo zmieniła piosenka „To nie był film” jeśli chodzi o odbiór zespołu. Dotąd byliśmy postrzegani jako grupa raczej rozrywkowa i zabawowa, a tu wyszedł taki poważny numer. Nagle dużo bardziej zainteresowali się nami dziennikarze. Myślę, że to był grunt pod kolejną płytę. „Miłość w Czasach Popkultury” to album bardzo dopracowany pod względem aranżacyjnym, z poważnymi tekstami i bardzo dobrymi piosenkami. Poza tym po tylu koncertach wspólnie zagranych z tymi psychodelicznymi końcówkami, byliśmy bardzo zgranym zespołem. Pojechaliśmy wtedy w czteromiesięczną trasę, a mnie się akurat dziecko urodziło, więc cały czas jeździłem do domu i wracałem na trasę. Pamiętam, że graliśmy zdaje się na Helu, a ja przyjechałem do Władysławowa pociągiem. Wychodzę i słyszę „Długość Dźwięku Samotności” z pierwszego straganu z kasetami. Idę kawałek dalej – budka z hot dogami i znów słyszę ten utwór. Przechodzę dalej i leci jakaś inna piosenka z naszej płyty. Pomyślałem sobie: „Stało się”. A potem to już poszło – „Korova Milky Bar” i „Skalary, Mieczyki, Neonki”, trasy zagraniczne, „Hapiness Is Easy”, po którym już się coś zacięło. Następnie „Nieważne jak wysoko jesteśmy...” i „1.577”, z którym startujemy od nowa z innego poziomu.

WK: Ja tylko jeszcze dodam, że w przypadku płyty „Z Rozmyślań Przy Śniadaniu” jak na tamte czasy i nasze umiejętności, a przynajmniej moje była bardzo ciężka do odegrania. Wysoko sobie wtedy postawiliśmy poprzeczkę. A z kolei „Miłość w Czasach Popkultury” muzycznie nie była gorsza, ale grało się ją delikatniej i bardziej zwiewnie, ponieważ było na niej więcej melodii.

MM: Przed Wami koncerty jubileuszowe z gośćmi. Zasugerowaliście im, by napisali coś pod wpływem Waszej muzyki. Czy wszyscy się do tego ustosunkowali?

WK: Grzesiu Halama odpalił swój pomysł na koncercie w Gdańsku. W ogóle na tych koncertach są różni goście. W Warszawie będą – nie obrażając nikogo – poważni. W Gdańsku byli po prostu zwariowani.

PM: Niektórzy po prostu z nami śpiewają. Miuosh na przykład napisał swoją część do tekstu „To nie był film”. Wspaniałą interpretację „Dla Ciebie” zrobił zespół L.Stadt.

MM: Zapowiadając te koncerty na Facebooku napisaliście, że nie wystąpi z wami Artur Rojek. Odmówił?

WK: Artur dostał nasze zaproszenie zarówno droga mailową, ale i tradycyjną pocztową. Niestety nie odpowiedział.

MM: Nie chcieliście robić koncertu jubileuszowego na Śląsku np. w „Spodku” albo w NOSPR?

WK: Oczywiście jest propozycja, żeby zagrać na Śląsku, bo jesteśmy to winni naszym fanom z tamtego regionu. Mamy nadzieję, że się uda i będzie alternatywnie. Mamy na to ciekawy pomysł. 

MM: Powiedzieliście mniej lub bardziej żartobliwie, że obecnie Myslovitz to kilku starszych gości i jeden młody. Czy ta różnica wieku między wami, a Michałem jest rzeczywiście tak odczuwalna?

PM: Najbardziej doskwiera nam odległość, bo jednak do Poznania mamy daleko. Różnica wieku nie ma tutaj znaczenia, bo Michał ma więcej dzieci, niż my wszyscy razem wzięci (śmiech).

WK: Generalnie, gdy przesłuchiwaliśmy kandydatów na stanowisko wokalisty, to bardzo pilnowaliśmy, żeby nie był to ktoś zbyt młody. Poza tym Michał miał już pewne doświadczenie, więc to tez była istotna kwestia. Zaryzykowaliśmy i jest fajnie.

MM: Słuchałem niedawno „1.577” i z czasem ta płyta podoba mi się znacznie bardziej, niż w momencie jej wydania.

WK: Bardzo lubię tę płytę. Za wiele bym na niej nie zmienił. To, czego bym sobie życzył, to płyty od początku do końca napisanej z Michałem, bo w przypadku „1.577” gdzieś tam już w naszych głowach to było zrobione. Michał wbił wokal i tyle.

MM: Wiemy, jaka muzyka inspirowała Was przy pisaniu muzyki na debiut, a jaka muzyka dziś Was inspiruje?

PM: Ile mamy czasu na odpowiedź? (śmiech)

WK: Każdego nas co innego inspiruje. Ja od paru lat na przykład słucham dużo rocka progresywnego, o co nigdy w życiu siebie bym nie podejrzewał.

MM: Faktycznie nowy album wyjdzie latem?

WK: Bardzo byśmy chcieli, ale to się jeszcze okaże.

MM: Dziękuję za rozmowę. 

Foto: R.Skłodowski

Polityka prywatnościWebsite by p3a