MM: Tę płytę zapowiadałaś już na jesień ubiegłego roku. Czemu zatem ukazała się dopiero teraz?
NP: To było spowodowane planem wydawniczym wytwórni. Później się okazało, że muszę jeszcze przenieść premierę o jakiś czas, o czym zresztą informowałam. Miało to związek z wydarzeniami historycznymi, których właśnie jesteśmy świadkami…
Utwór „Mama” zaśpiewała Kora na płycie Maanam „Hotel Nirwana”. Ty w swojej wersji zmieniłaś niektóre słowa.
NP: Tak, ale zrobiłam to w oparciu o notes z tekstami Kory, który dostałam do Kamila Sipowicza. Dzięki temu widziałam, jak proces pisania tekstów wyglądał u niej. Korzystałam z tego, co jest dookoła tego tekstu, a jednocześnie z tego, co jest w tym tekście. Myślę, że można to traktować w jakimś sensie jako wariację tekstu Kory, ale wszystkie słowa są jej. Ja nie napisałam w tym tekście ani jednego słowa. Czasami tylko zmieniałam ich kolejność.
MM: A swoją drogą – miałaś okazję poznać Korę osobiście?
NP: Kiedyś występowałyśmy na tej samej scenie, ale jedynie się przywitałyśmy. Nie pamiętam dokładnie, co to był za koncert. Nie miałam szansy nigdy z nią porozmawiać. Do tego raz widziałam ją na scenie i to wszystko.
MM: Przez te teksty na płycie przewija się obraz miłości utraconej i minionej, ale jednocześnie wymarzonej i wyśnionej.
NP: To dlatego, że to jest bardzo pojemne uczucie i jest odpowiedzią na tyle różnych wątków w życiu. Teksty Kory zawarte w książce „Miłość zaczyna się od miłości” powstały na przestrzeni wielu lat. Znalazłam w niej przepiękne zdanie i trochę żałuję, że nie zrobiłam jeszcze osobnej piosenki z tym zdaniem: „Całe życie śpiewam jedną piosenkę”. Bardzo utożsamiam się z tym stwierdzeniem, bo też uważam, że opowiadam w pewnym sensie cały czas to samo. Albo – idąc dalej – przeżywam cały czas to samo. Mimo tego, że dzieją się różne rzeczy, w środku przeżywam cały czas to samo, tylko coraz bardziej, coraz pełniej. W związku z tym, myślę, że mogłam stosować technikę kolażu, swobodnie sięgać naprawdę daleko i korzystać z całej tej książki. Odchodząc, zamykamy jedną historię, a ona jest jedną postacią, bo te teksty pochodzą z jednego źródła. I są właśnie tą jedną piosenką całego życia. Nie miałam wrażenia, że te teksty w książce są poszatkowane. Raczej traktowałam to jako jedność.
MM: Przechodząc do utworu „Puste miejsca” i tego rytmicznego fortepianu – czy wszystkie partie klawiszowo-fortepianowe na płycie są Twoje?
NP: Nie, w ogóle. Zagrałam tylko na pianinie w utworze „Niedziela”. Brzmienie fortepianu w „Pustych miejscach” to sample. To chyba Pat (Stawiński – basista w zespole Natalii – przyp.MM) zagrał ten fragment na swoim małym syntezatorku, a potem zostało to zapętlone. Zresztą płytę nagrywaliśmy partiami i dlatego tych brzmień zsamplowanych, efektów, czy chórków jest tam więcej. Poza „Niedzielą” żaden utwór nie został nagrany na ‘setkę’.
MM: Czy to Jurek Zagórski zaproponował tę kowbojską stylistkę w „Budzę się”?
NP: Tak. Jurek ma zresztą ksywkę Malboro Man, bo lubi dżinsowe kurtki (śmiech). Wymyślił mu to Waszka, czyli Mateusz Waszkiewicz (gitarzysta w grupie Natalii – przyp. MM).
MM: Natomiast Twoja wysoka partia wokalna w tym utworze z tekstem „Drzewa gubią liście/ja gubię złudzenia” brzmi jakby ją śpiewała Paulina.
NP: To nie jest tak wysoko. Raczej takie emocjonalne ‘C’. To właśnie emocja ‘podnosi’ mój głos. Dla Pauliny to w ogóle nie byłoby wysoko. Ona by to śpiewała przez sen na luzie (śmiech). Mamy przecież dużo wspólnych genów.
MM: Wiem, że w pewnym momencie Kamil Sipowicz dał Ci wolną rękę, jeśli chodzi o interpretację tych tekstów. Co tu było większym obciążeniem: ta wolność, czy presja, którą sama sobie nałożyłaś?
NP: Wolna ręka nie była tu żadnym obciążeniem, bo każdą piosenkę po nagraniu wysyłałam Kamilowi do akceptacji. Bardziej przerażała mnie wizja ilości godzin spędzonych w studio nad tym materiałem z zespołem i tego, że coś mu się nie spodoba z tego, co zarejestrujemy. Na szczęście z każdą kolejną piosenką szliśmy do przodu i dostawaliśmy akceptację z jego strony. To się działo stopniowo. Największą trudnością był fakt, że obcuję z ikoną i że gdzieś patrzeć będą na mnie fani Kory i Maanamu, dla których była po prostu ważną postacią, jeśli nie świętą. Chciałam po prostu zrobić to dobrze - żeby wnieść coś do tego, co zostawiła Kora i żeby tego nie zepsuć.
MM: Od siebie dodałaś przede wszystkim „Zew” i „Jest Miłość”. To była chęć odnalezienia się własnym językiem pośród słów Kory?
NP: Tak, „Jest Miłość” traktuje o procesie i jest dedykowany Korze. Opowiada o spotkaniu bez fizycznego kontaktu i widzenia, tylko raczej o przenikaniu się. Opowiadam w nim też o starym świecie, który być może jeszcze wróci dzięki na przykład sile natury. A „Zew” jest taką moją osobistą próbą zapisania tego etapu, w którym byłam w czasie w pandemii. Jest o szukaniu powrotu do czegoś, co było kiedyś. W teledysku galopuję konno najszybciej w życiu, bo właśnie doświadczenie galopu było inspiracją dla tego utworu.
MM: Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie na płycie najbardziej ‘elektrycznego’ utworu, czyli wspomnianego „Jest Miłość” obok w pełni akustycznej „Niedzieli”. Z czego to wynika?
NP: Chyba z tego, że ja myślę tempami, tonacją, tematami i atmosferą. Mogą być do tego użyte różne środki, ale bardziej obchodził mnie emocjonalny efekt, kiedy układałam kolejność piosenek na płycie.
MM: Z jednego z Twoich ostatnich wywiadów dowiedziałem się, że jesteś kinestetykiem. Muszę przyznać, że dotąd miałem wrażenie odwrotne – że masz raczej naturalny dystans.
NP: Wydaje mi się, że mam bardzo nieogarniętą mimikę i z natury mam dosyć smutną czy melancholijną twarz. Może to jakaś autonomia? Rodzaj introwertyzmu. Trudno mi na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
MM: Wiem, że na koncertach, które właśnie gracie, pojawiają się też utwory Maanamu w waszym repertuarze. Domyślam się, że jest „Krakowski Spleen”, a czy coś jeszcze?
NP: A to trzeba przyjść na koncert i przekonać się osobiście.
MM: Dziekuję za rozmowę.