„Kesher” to Twoja pierwsza płyta od wydanego w 2006 roku albumu „Nina Stiller”. Dlaczego na nowe wydawnictwo czekaliśmy aż 16 lat?
Szczerze mówiąc, to przez ten czas, jak i wcześniej, nie przejmowałam się zbytnio częstotliwością wydawania płyt. Przede wszystkim koncertowałam i rozpisywałam nowe programy. Zostałam tak wychowana w czasach komuny, by nie zabiegać o rozgłos własnej osoby. Oczywiście po upadku komunizmu czasy się zmieniły, mój świat się zmienił, ale mnie było trudno się w tym aspekcie zmienić. Dodatkowo nieliczni menadżerowie, z którymi współpracowałam - nie sprawdzali się. Aż natrafiłam na agenta koncertowego śp. Krzysztofa Kubańskiego, z którym współpraca przy koncertach była owocna.
Niezależnie od koncertów, jeśli chodzi o albumy studyjne, to cały czas byłam twórczo aktywna i starałam się rozmawiać z wydawnictwami. Ale nie były one w owym czasie zainteresowane tak niszową muzyką, czy wręcz moją działalnością artystyczną. Słyszałam np.: piosenki Edith Piaf na jazzowo? Gdybym naśladowała Piaf, no to już prędzej! ale tak? A żydowska muzyka na jazzowo, to już w ogóle trefny pomysł! Choć doceniały ją, deklarując swoje uznanie, to wiadomo, że na czymś muszą zarabiać i wręcz mówili, że dany temat na płytę mogą zrealizować z kimś innym, z kimś, kto im już przynosi profity, że są lepsze nazwiska niż moje. Dopiero w 2006 roku podpisałam kontrakt z EMI Music Poland, bo drugiej takiej charakterystycznej pieśniarki jak ja na muzycznym rynku nie było. I cieszę się że zaryzykowali i wydali album „NINA STILLER”. Miałam zorganizowaną przez nich super promocję, włącznie z koncertem w warszawskim klubie Platinum, na który przyszło bardzo dużo ludzi. Zyskałam swoich fanów, co miało przełożenie na koncerty. I też dzięki EMI poznałam wspaniałych muzyków i producentów płytowych: Agima Dzeljilji & Magierski, którzy dla piosenek śpiewanych przez mnie w jidysz stworzyli przepiękne aranżacje w klubowych brzmieniach. To im w dużej mierze zawdzięczam to, że album „NINA STILLER” zdobył Nominację do FRYDERYKÓW 2007 w kategorii etno-folk, jak również to, że płyta została dostrzeżona poza granicami Polski, bo w marcu 2007 roku zdobyła 12 pozycję na światowej liście przebojów WORLD MUSIC CHARTS EUROPE. Oczywiście dzięki zgłoszeniu jej tam przez wspaniałego dziennikarza radiowego Włodzimierza Kleszcza. No, ale z realizacją dalszych pomysłów na krążku znów było trudno…
Nie myślałaś wówczas o wydaniu płyty na własny rachunek bez oglądania się na wytwórnie płytowe?
Właśnie! Gdy już było domówione wydanie własnym sumptem nowej płyty „KESHER” z zespołem ELjazzER, weszłam w bardzo ciężki okres w moim życiu osobistym. Umierał mój mąż i zaniechałam jakiejkolwiek działalności, by całą swoją uwagę i czas poświęcić Jemu. Choroba trwała 3 lata. Potem jeszcze był okres żałoby, którą bardzo ciężko przechodziłam. Musiałam też sama się przekonać, że jeszcze będę chciała cokolwiek tworzyć. Jednak mogę powiedzieć, że bardzo się cieszę, iż płyta „KESHER” powstała, bo choć została zarejestrowana tuż przed śmiercią męża i nie zdołaliśmy wspólnie zagrać żadnych koncertów, to teraz nadszedł czas na jej rozkwit. Nasz występ pod koniec sierpnia tego roku na festiwalu Warszawa Singera był moim pierwszym koncertem z zespołem EljazzER, z którym nagrałam ten album. Przed tym występem mieliśmy jedynie dwie próby.
Tylko pogratulować w takim razie, bo koncert był znakomity…
Przygotowanie się do tego występu dużo mnie kosztowało. Inaczej nagrywa się płyty, a trochę inaczej gra koncerty. Z jednej strony miałam stracha, nie byłam pewna, jak sprawdzi się ta idea połączenia starohebrajskich pieśni ze smooth-jazzem w wersji koncertowej. A z drugiej strony jednak wierzyłam w ten projekt, w jego powodzenie. Bo świat teraz jest dużo bardziej otwarty na sztukę synkretyczną. Nie wywołuje już ona takiego zdziwienia, niechęci, czy myślenia, że wszystko musi być jednorodne. Rozumiemy, że żyjemy na tej samej planecie i zajmujemy się po prostu własnym człowieczeństwem.
Stąd tytuł płyty „Kesher” czyli po hebrajsku „węzeł” lub „więź”?
Od samego początku mojej działalności uprawiam sztukę synkretyczną. Bardzo zależy mi na tym, by pokazywać i sobie i innym, jak różne wartości są w sztuce. Że te różnice nie muszą nas dzielić, ale mogą nas też łączyć. A w momencie gdy się spotkamy, możemy dojść do wniosku, że to co początkowo było obce staje się nam bliskie. Wszystko zależy od tego, czy w ogóle dopuścimy do siebie myśl, że ten drugi człowiek koło mnie, chociaż wydaje się tak inny, jest mi bliski a może być jeszcze bliższy. Nie chcę nikogo zmuszać do sztucznych powiązań, ale samo słowo „kesher” nie oznacza, że łączą się te same rodzaje charakterów ludzkich, sztuki, tradycji, języków… tylko właśnie różne rodzaje, różne światy. I to jest dla mnie fascynujące, że z połączenia tych światów mogą powstać nowe wartości.
Według jakiego klucza zostało wybranych tych dziewięć kompozycji, które trafiły na „Kesher”? Tradycja żydowska jest przecież bardzo bogata w pieśni.
O, tak! To prawda. Przede wszystkim myślałam o „starohebrajszczyźnie” czyli o wszystkim, co było starsze niż „żydowskie” we współczesnym rozumieniu tego słowa. Tak więc wybrałam psalmy, cytaty z Biblii, które w muzycznej tradycji żydowskiej były przez pare tysięcy lat „przerabiane”, a także poezję z minionych wieków np. XVI, czy XVII-wieczną. Na tym się skupiliśmy, choć Andrzej Waśniewski czyli lider zespołu EljazzER proponował jeszcze inne, bardziej współczesne utwory śpiewane po hebrajsku, nie zdecydowałam się na nie. Wolałam w połączeniu z jazzową formułą, jaką proponował, ograniczyć program do utworów starohebrajskich. Również utwory czysto instrumentalne występujące na płycie są tej koncepcji podporządkowane.
Kto był osobą kierującą pracami nad tym albumem?
Zgodnie z założeniem projektu, ta płyta jest spotkaniem dwóch niezależnych podmiotów artystycznych, z własnym wieloletnim bagażem doświadczeń, popartych paletą osiągnięć, czyli: Nina Stiller & EljazzER. Praca nie była łatwa, bo przebiegała zdalnie. W praktyce wyglądało to tak, że ja pracowałam nad wokalną i aktorską interpretacją utworów. Wymyśliłam koncepcje całości, potem tytuł płyty, opracowałam ją merytorycznie i zgodnie z jej przesłaniem wyselekcjonowałam utwory które wejdą do programu z tych, które przyniósł Andrzej i z tych które ja już znałam. Nie tylko z tych śpiewanych, ale i instrumentalnych. Jako lider i kierownik muzyczny, wszystkimi pracami muzycznymi zawiadywał Andrzej, choć na różnych etapach proces rejestracji przebiegał w różnych studiach - we Wrocławiu - muzyka, w Warszawie - wokale i mastering. Kosztami dzieliliśmy się po połowie. Andrzej stworzył aranżacje zarówno do utworów wokalnych, jak instrumentalnych, dobrał muzyków, wspólnie „pilnowaliśmy”, by to nasze artystyczne spotkanie było uzasadnione i kompromis dobrze wypracowany. W kreatywną pracę aranżacyjną nad utworami zbytnio nie ingerowałam, zwłaszcza w kompozycjach czysto instrumentalnych. W początkowej fazie w utworach w których śpiewam, aranżacje były ze mną omawiane i jeśli nie chciałam więcej muzyki lub chciałam by była ona wyciszona, to ustalaliśmy to wspólnie. W sumie bardzo mi się podobały. Baczyłam jednak na to, by za bardzo instrumentalnie się nie rozprzestrzeniały, by nie odchodziły zbytnio od głównego muzycznego tematu kompozycji, ale Andrzej miał wówczas dobre wyczucie proporcji. Również i na to, by słowo hebrajskie w wokalnym brzmieniu było mocno osadzone także w temacie warstwy tekstowej - za którą Andrzej przecież nie mógł odpowiadać - a w klimatach jazzujących wybrzmiewało w rozpoznawalnej orientalnej żydowskiej estetyce. I to już była kolokwialnie rzecz ujmując znów „działka” Andrzeja. On to potrafił zrobić! Scalić. Oczywiście w różnych kręgach społecznych są różne opinie na temat, co jest „żydowskie” a co nie (śmiech), ale chodziło o to, by było od razu wiadomo, że utwory pochodzą z kręgu żydowskiej kultury, w tym przypadku starohebrajskiej, a nie np. z kręgu kultury aszkenazyjskich Żydów.
Summa summarum sporo miejsca oddałaś muzykom…
Tak. Jestem otwarta na współpracę i uległam sugestiom Andrzeja, by nie tylko wokal nie był dominującym w utworach, ale i by na płycie znalazły się utwory czystko instrumentalne. Bardzo mi się podobały i wierzyłam że przyjęta koncepcja jest słuszna. Jednakże im bliżej było wydania płyty, tym bardziej proporcje między wokalem a instrumentalną warstwą ulegały zmianie. Praca była zdalna i nie było żywego wspólnego grania, instrumentalnych utworów przybywało, a mój niepokój wzrastał, bo działo się tak trochę wbrew pierwotnym założeniom. Płyta nie miała być zdominowana wokalem, ale i na odwrót: wokal nie powinien być zdominowany muzyką. Uważam, że nie wszystko co nowe, jest lepsze od tego, co było wypracowane wcześniej. Jeśli obraz jest dobry, to powinien taki pozostać, bo po zmianach, będzie to już inny obraz. Tym bardziej więc się cieszę, że płyta choć nie do końca, jest „stemplem” tego, co było w pierwotnym założeniu, w okresie w którym ten materiał powstawał. Bo muzyka na koncertach będzie ewoluować…
To prawda, że koncert zabrzmiał trochę inaczej niż na płycie, ale było wspaniale.
Bardzo się cieszę, sala była pełna i mieliśmy gorący odbiór. Koncerty będą trochę w innym brzmieniu, bo nie ma już z nami Grzesia Grocholskiego (trąbka), który wyjechał do USA. Ale i tak jest świetnie, również nowi muzycy są rewelacyjni. Będę się starała włączyć wokalnie także w instrumentalne utwory, by zlikwidować to niepokojące zachwianie proporcji. My to sobie jeszcze z Andrzejem wypracujemy. Proszę pamiętać, że mieliśmy tylko dwie próby, a ja przecież nie jestem jazzmanką. Mam też nowe, kolejne propozycje utworów. Jeśli będzie to wszystko ze sobą grało i synkretyczność będzie się osadzać, a nie rozwarstwiać - to będziemy współpracować dalej. A jeśli nie, to zakończymy współpracę. Ale płyta zostanie (uśmiech).
Myślisz o kolejnej płycie z innymi utworami z tego żydowskiego katalogu?
Myślę nie tylko o żydowskim katalogu. Mam w planach i inne projekty płytowe, np. francuski po polsku oraz projekt złożony tylko z poezji polskiej - tym razem z moimi kompozycjami. Nie zdradzę, co to będzie, bo sam wiesz, jak to jest... Natomiast żydowskie zawsze zalegają mi w duszy, więc jestem otwarta na wiele. Marzę by nagrać coś w stylistyce reggae, które bardzo lubię. Myślę, że odnalazłabym się w niej, bo w końcu Bob Marley skutecznie mnie odstresowywał, gdy byłam w liceum. Jego muza kołysała mną na tyle skutecznie, że do dziś pamiętam, jak pięknie można przy tych utworach tańczyć. No, ale oczywiście nie tylko kompozycjami hebrajskimi się zajmuję. Obecnie przygotowuję nowy program, coś naprawdę dużego i poważnego, on też zapewne będzie zaskoczeniem. Jak widzisz: nie da się mnie wsadzić w jeden ubiór, w jeden krój surduta, po męsku rzecz ujmując. Jestem artystką, która lubi dotykać nowego i nie da się zaszufladkować.
Dziękuję za rozmowę.