Omega

János Kóbor Grzegorz Szklarek
Największa gwiazda węgierskiego rocka, istniejąca od 56 lat Omega, przyjedzie w sierpniu na dwa koncerty do Polski. Zespół wystąpi 18 sierpnia we wrocławskiej Pergoli oraz 19 sierpnia w warszawskim Parku Sowińskiego. Z tej okazji wokalista János Kóbor odpowiedział na serię naszych pytań.

- Wasz ostatni album studyjny z premierowym materiałem „Égi jel: Omega” ukazał się 12 lat temu. Czy macie pomysły na nowe nagrania lub może gotowe piosenki? Czy planujecie wydać kolejną płytę studyjną?

- Kilka mniejszych wydawnictw z nowymi utworami ukazało się w ostatnich latach, np. w 2016 mini album nawiązujący do rewolucji roku 1956, zawierający 4 utwory lub w zeszłym roku „Volt egyszer egy Vadkelet” ['Był raz Dziki Wschód'], na którym są zarówno przeróbki starszych utworów, jak i zupełnie nowe kawałki. Wyraziliśmy na nim także uznanie dla naszych czeskich, polskich i niemieckich przyjaciół, między innymi nagraliśmy „Dziwny jest ten świat” we współpracy z Józefem Skrzekiem. Graliśmy ten utwór już wcześniej, zarówno na żywo w Polsce, w marcu 2017 roku, jak i na naszym koncercie pod koniec roku w budapeszteńskiej Arenie - mogę powiedzieć, że z dużym sukcesem. Myślę, że chwile, kiedy graliśmy tę kompozycję, należały do najpiękniejszych podczas całego koncertu.

Co do przyszłych wydań, myślimy o płycie o tytule „Omega Testamentum”, ale nie spieszymy się z tematem. W każdym razie wygląda na to, że byłby to nasz ostatni album, może dlatego odkładamy to na potem. Ukaże się wcześniej czy później, ale nie umiem podać konkretnej daty.

- W latach 2010-2013 wydaliście trylogię albumów: „Omega Rhapsody”, „Symphony & Rhapsody” oraz „Oratorium”. Odnoszę wrażenie, że jednym z celów, jaki sobie postawiliście publikując te trzy albumy z nowymi aranżacjami piosenek Omegi, było pokazanie fanom, że pomimo tak dużego stażu wciąż macie ambicje artystyczne. Czy planujecie jeszcze zaskoczyć nas podobnymi wydawnictwami? Może na przykład z tanecznymi wersjami Waszych piosenek?

- Na początku nie wydawało się, że powstanie trylogia, ale ostatecznie tak właśnie wyszło. Zwłaszcza „Omega Oratórium” było ciekawym przedsięwzięciem, ponieważ składa się w całości z praktycznie niepublikowanych utworów. Granie ich w kościołach od Berlina do Braszowa, od Moskwy do Pragi, zarówno katolickich, reformowanych, luterańskich jak i prawosławnych, było wyjątkowym przeżyciem. Niestety akurat w Polsce nie graliśmy koncertu „Oratórium”.

- W waszej dyskografii, w której można znaleźć kilkadziesiąt płyt, brakuje mi albumu z muzyką filmową. Czy kiedykolwiek dostaliście propozycję nagrania takiego wydawnictwa? Jak sobie wyobrażacie idealny film z muzyką grupy Omega?

- Tak, w dzisiejszych czasach muzyka filmowa to bardzo wyraziste narzędzie przekazu. Nie wyszlibyśmy dalej poza film z koncertu, myślę, że już teraz pozostaniemy kapelą rockową. W każdym razie myślę, że wyżej wspomniane „Omega Testamentum” będzie najbardziej spośród naszych dotychczasowych utworów podobne do muzyki filmowej. Jeden idealny film Omegi pewnie nie mógłby istnieć, jest tak wiele możliwych rozwiązań, choćby wspomniana wcześniej trylogia.

- Ty i klawiszowiec László Benkő jesteście jedynymi muzykami w obecnmym składzie Omegi, którzy są w tym zespole od samego początku czyli od 1962 roku. W czym tkwi tajemnica długowieczności Waszego muzycznego związku?

- Chyba we wzajemnym szacunku i tolerancji. 56 lat wspólnego grania to niesamowicie długi czas, dzięki temu rozumiemy się bez słów. Mieliśmy tylko jeden koncert w naszej karierze, na którym László nie mógł wystąpić z powodu choroby. To było takie uczucie, jakby scena była pusta. Lubimy się takimi, jakimi jesteśmy, gdybyśmy chcieli się wzajemnie zmieniać, byłby problem.

- Jakie wyzwania artystyczne stawiają sobie muzycy z tak ogromnym dorobkiem i osiągnięciami jak Wy?

- W działalności Omegi można zauważyć kolejne różniące się od siebie etapy, potrafiliśmy się wielokrotnie odnawiać. Granie przez ponad 50 lat tego samego rock and rolla byłoby pewnie nudne. Zmiany kierunku na szczęście wychodziły nam dobrze. Nie podążamy za trendami zbyt mocno, raczej idziemy własną drogą. Najważniejsze, że zachowaliśmy ciągłość brzmienia i stylistyki. Atmosfera i wrażenia koncertowe są tak samo „Omegowe” dziś, jak i dawniej. W aktualnym programie są zarówno utwory pięćdziesięcioletnie, jak i całkiem nowe. Prawdziwym wyzwaniem jest chyba to, żeby ciągle na nowo wychodzić naprzeciw dość wysokim oczekiwaniom. Koncert wtedy jest naprawdę dobry, gdy dostarcza nowych dobrych wrażeń zarówno tym, którzy daną piosenkę słyszą po raz pierwszy, jak i tym, którzy słyszą ją po raz setny. Kto przyzwyczai się do sukcesów, oczekuje ciągle więcej i więcej, dlatego nie jest to łatwe zadanie.


- Czy przez te wszystkie lata Omega wypracowała sobie stały schemat tworzenia nowych piosenek, czy też różni się on w zależności od różnych czynników? W jaki sposób najczęściej tworzycie utwory?

- Nie ma i nigdy nie było schematów. Dobrze jest trzymać się pewnych muzycznych zasad, ale odejście od nich też może zaowocować czymś dobrym i ciekawym. Są pewne nastroje i jeśli jesteśmy w stanie je przekazać, to dobrze. Najpierw jest podstawa muzyczna, następnie słowa, później instrumentacja. W instrumentacji kryją się pewne triki, za pomocą których staramy się uczynić piosenki wyjątkowymi, niejako nadać im czar Omegi. Jednocześnie nie może być tak, żeby kilkaset piosenek brzmiało tak samo. Diabeł rzeczywiście tkwi w szczegółach.

- Przez tych 56 lat istnienia Omegi zmieniały się technologie, powstawały nowe nośniki dźwięku. Czy uważacie, że gdybyście 40-50 lat temu mieli dostęp do współczesnych technologii, to Wasza muzyka brzmiałaby inaczej?

- Zawsze staraliśmy się wykorzystać możliwości danego okresu, a nawet często eksperymentowaliśmy z nowymi rozwiązaniami. Niewątpliwie pojawienie się komputerów we wszystkich dziedzinach życia przekształciło proces tworzenia muzyki, a także koncertowanie. Ponownie wskażę na wspomnianą już trylogię „Rapszódia – Szimfónia – Oratórium”, której jednym z celów było właśnie to, żeby nadać nowoczesną instrumentację tym naszym dawnym kawałkom, w których kryło się więcej niż byliśmy w stanie kiedyś wyrazić z pomocą ówczesnej techniki. Eksperyment symfoniczny i chór fantastycznie podniosły poszczególne piosenki na wyższy poziom, wręcz na nowo je zaczarowały.

- Jaka jest Wasza opinia o sprzedawaniu muzyki przez Internet oraz, jakże popularnym w ostatnich kilku latach, zbieraniu funduszy przez platformy crowdfundingowe?

- My już z tych możliwości nie skorzystamy. Klasyczna płyta jest już w odwrocie, wprawdzie znowu jest moda na winyle, jednak są one traktowane tylko w charakterze ciekawostek i obiektów zainteresowania kolekcjonerów. Obecnie pieniądze robi się już tylko na koncertowaniu, tak to widzę. Wydawanie płyt stało się już tylko hobby, robimy to już w zasadzie tylko dla siebie. Oczywiście całkowicie inaczej wygląda sytuacja w przypadku początkujących zespołów.

Obecnie, kiedy Youtube jest pełno niskiej jakości nagrań z telefonów komórkowych, obniżają się standardy jakości. Może nagrania te oddają w jakimś stopniu atmosferę na koncercie, ale śmiem twierdzić, że jakość dźwięku sprzętów hifi znajdujących się w latach 70. i 80. w przeciętnym gospodarstwie domowym była lepsza niż to, co mają do zaoferowania współczesnemu odbiorcy - z chwalebnymi wyjątkami - narzędzia streamingowe Nowe wydawnictwa pojawiają się już następnego dnia na stronach z torrentami, niestety przeciwstawianie się temu zjawisku byłoby walką z wiatrakami.


- W latach 60. i 70. ubiegłego wieku udało się Wam, jako praktycznie jedynemu zespołowi zza tak zwanej „Żelaznej Kurtyny”, odnieść sukces w Anglii i Republice Federalnej Niemiec. Dzięki temu staliście się najpopularniejszą grupą rockową z Europy Wschodniej. Jakie według Was czynniki o tym zadecydowały?

Na pewno byliśmy we właściwym czasie we właściwym miejscu, zresztą można to powiedzieć o całej naszej karierze. Praktycznie cała epoka muzyki rockowej pokrywa się z dekadami działalności Omegi. Na naszych pierwszych zachodnich trasach koncertowych byliśmy odbierani jako fenomen . Ludziom na Zachodzie ciężko było sobie wyobrazić, że za „Żelazną Kurtyną” też może istnieć dobra muzyka. W latach 70. byliśmy już bardziej doświadczeni, poza tym płyta „Időrabló” [„Time Robber”] z 1976 roku przyniosła przełom. Dziś uznalibyśmy za niemożliwe, żeby idący na żywo program informacyjny w szwajcarskiej telewizji nadał cały kawałek z naszego koncertu, a coś właśnie takiego miało miejsce.

Jestem pewien, że nasz fenomen nie mógłby trwać długo, gdybyśmy nie grali dobrej muzyki. Zresztą to samo można powiedzieć zarówno o Zachodzie, jak i o Wschodzie. Kilka lat temu, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, dostaliśmy najwyższe wyróżnienie od Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za to, że naszą muzyką przekazywaliśmy przesłanie o wolności, chociaż nigdy nie graliśmy w Związku Radzieckim. Poza tym nawet za granicą śpiewaliśmy po węgiersku. Media nie wiedziały, co zrobić z tą informacją. W każdym razie chodzi o to, że Żelazna Kurtyna miała dwie strony.

- Każdy wykonawca marzy o tym, by nagrać taki evergreen jak „Gyöngyhajú lany”. Jestem jednak ciekaw, czy czasem nie odbieracie tej świetnej piosenki jako przekleństwa? Wiele osób zna Was tylko z tego utworu, a zupełnie nie kojarzy innych równie dobrych, a nawet lepszych piosenek z Waszej bogatej dyskografii.

- Można powiedzieć, że nasz najbardziej znany kawałek na pewno nie jest najbardziej charakterystyczną piosenką Omegi, a na koncertach nawet niekiedy do tego stopnia nie pasuje do reszty granych piosenek, że może sprawiać wrażenie, jakby był parodią. W każdym razie to jest bardzo emocjonalna piosenka, z wpadającym w ucho refrenem. Raz dostałem od fana płytę, na której było ponad 100 opracowań tego utworu, pośród których były też całkiem dobre. Nie traktujemy tego kawałka jako przekleństwa, to oczywiste, że taka piosenka dociera do większej liczby osób i ma inny wskaźnik popularności niż jakiś progresywny kawałek.

- Czy nagrywając „Gyöngyhajú lany” mieliście przeczucie, że powstaje coś wyjątkowego?

- Och, skądże. Nigdy nie można z góry przewidzieć, co stanie się wielkim hitem, na to nie ma żadnej niezawodnej recepty. „Dziewczyna o perłowych włosach” powstała w szczególnie zabawnych okolicznościach, w dodatku musieliśmy ją bardzo szybko nagrać w radiu. Uzyskaliśmy za nią wiele nagród od Japonii po Hiszpanię, bez niej nie można sobie wyobrazić koncertu Omegi.

- Dziękuję za wywiad.

Dziękujemy Pani Małgorzacie Taranek za pomoc w tłumaczeniu wywiadu. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a