Romantycy Lekkich Obyczajów

Adam Miller / Damian LangeMaciej Majewski
Romantycy Lekkich Obyczajów wydali wiosną nowy album. „Neoromantyzm” to emocjonalna opowieść o miłości w czasach współczesnych, nostalgii i radzeniu sobie z ich przymiotami. O korzyściach płynących z nagrywania w domu oraz niuansach, jakie kryją nowe nagrania, opowiedzieli mi główni sprawcy zamieszania – Adam Miller i Damian Lange.

MM: „Neoromantyzm” powstawał 4 lata. Czemu tak długo?

AM: Ponieważ na działalność Romantyków nałożyło się wiele koncertów, które w wielu przypadkach wymagały ogromnego zaangażowania, jak na przykład występy na Przystanku Woodstock. Skupiliśmy się po prostu na graniu. W związku z tym nasze spotkania w studiu były incydentalne. Poza tym dwoma pierwszymi płytami wyczerpaliśmy wszystkie szkice utworów, jakie zebraliśmy. Trzeba było poczekać, aż przyjdzie nowa fala emocji i zdarzeń, które będzie warto opisać w piosenkach

DL: Dwie pierwsze płyty zrobiliśmy dość szybko. W tym przypadku rzeczywiście musieliśmy poszukać nowych inspiracji od życia, żeby coś wyszło i jeszcze to w odpowiedni sposób zarejestrować.

MM: A skąd tytuł „Neoromantyzm” i jak rozumiecie ten termin?

AM: Mój brat, który studiuje architekturę, wymyślił ten tytuł. Z kolei utwór „Kobietotalizm” był zainspirowany Red Hot Chili Peppers i ich „Californication”. Też chcieliśmy mieć własne słowo. I nawet chcieliśmy tak zatytułować płytę, Uznaliśmy jednak, że „Kobietotalizm” jest za trudnym słowem, więc doszliśmy do tego, że skoro jesteśmy Romantycy, a ta płyta jest w większości o miłości, to zatytułujemy ją „Neoromantyzm”.

MM: Na płycie jest dużo zabawy słowami. Otwierające ją „Cepeliny”, które wiadomo z czym się kojarzą...

DL: Ten tytuł jest wyciągnięty z tekstu utworu: Chcę mieć normalność w ustach/Cepelinów w uszach. Celowo użyliśmy tego słowa, aby nie bezcześcić Led Zeppelin (śmiech). Chodzi mi o to, że w tym całym zgiełku, chcę by wrócił oldschool. Bym mógł chodzić po mieście i słuchać Led Zeppelin. I jeszcze bym mógł mieć na to czas i ochotę. Kiedy to śpiewam, to oczywiście wiadomo, o co chodzi.

MM: Ile było podejść do tych kawałków?

AM: Nasze nagrywanie jest o tyle charakterystyczne, że wszystkie pomysły rejestrujemy w warunkach domowych. Właściwie zamknęło się to w kilkudziesięciu spotkaniach, gdzie w trakcie dziesięciu z nich stworzyliśmy tę płytę, a resztę pochłonęły zmiany aranżacji i dopracowanie tych pomysłów. Trudno jednak zliczyć, ile wersji miały poszczególne numery, ale sądzę, że trzecie lub czwarte wersje weszły na płytę. Poza tym nagrywanie w warunkach domowych, to najlepsza formuła dla rejestracji naszych pomysłów i zabawy dźwiękiem. W brzmieniu pewnie słychać, że to „homerecording”, natomiast chcieliśmy jednak nad nim popracować w profesjonalnym studiu i dlatego mastering zrobiliśmy w „Studiu 7” w Piasecznie. Mam nadzieję, że podniosło to jakość soundu całej płyty.


MM: Ta przeciągnięta fraza pod koniec utworu „Dotknij żaru” jest celowa?

AM: Tak, to jest głos mojej mamy. Specjalnie zostawiliśmy jej słowa, gdzie mówi, że nie wzięła oddechu (śmiech). Jestem wielkim fanem The Beatles i to jest ten trop artystyczny. To musi być odczuwalne, że nagrywamy w pełni naturalnie.

MM: Z kolei w utworze tytułowym zaśpiewał Krzysztof „Grabaż” Grabowski, ale to nie jest jego tekst.

AM: Udział Krzyśka w tym projekcie sięga kilku lat wstecz. W historii naszego zespołu Grabaż pojawił się kilkukrotnie – zaprosił chociażby Damiana na swój jubileusz trzydziestolecia w Jarocinie. Parę razy wziął też nas na support. Do tego dochodzi wspólna wytwórnia płytowa. Natomiast układając ten numer, doszliśmy w pewnym momencie do wniosku, że jest to dobry dla Grabaża. Temat upadł aż do rozmowy ze Sławkiem Pietrzakiem (właścicielem S.P. Records – przyp. MM), kiedy to rzuciliśmy, że może Krzysiek chciałby zaśpiewać. Następnie kilka miesięcy trwało dogadywanie, jak to zrealizujemy. Na końcu Grabaż zdecydował się zaśpiewać to, co mu zaproponowaliśmy. Poszło gładko i bezproblemowo.

MM: A co kryje się za utworem „Zwilż”, bo to jest taka trochę erotyczna poetyka?

AM: Teledysk, który pojawił się kilka dni temu, chyba nieco burzy to wrażenie (śmiech).

DL: Nie miałem takiego odczucia, pisząc ten tekst. Chodziło mi, że o to, że takim najbliższym kontaktem, jaki mamy z drugim człowiekiem jest pocałunek. I myślę, że jeśli dana osoba znajduje się w krainie i stanie opisanym w tym tekście, to najlepszą formą przekazania ich dalej jest właśnie pocałunek.

AM: A dla mnie ma to jeszcze szersze znaczenie. Myślę, że ten utwór opowiada o depresji i samobójstwie. To tak jakbyś wycisnął część swojego życia i wypadły wszystkie najgorsze chwile. Chodzi tu też o wyrażenie chęci nie popełnienia ponownie tych samych błędów. Damian napisał tekst, a ja go zinterpretowałem tym teledyskiem.

MM: Powiedzieliście, że w dużej części to jest płyta o miłości, a ja mam wrażenie, że ona jest dość smutna. 

DL: Zdarza się przecież miłość nieszczęśliwa.

AM: Bywamy sentymentalni i wspominamy rzewnie to, co się działo. Sądzę, że jako Romantycy potrafimy stworzyć wzruszającą balladę, mimo iż kojarzymy się z tym, że piszemy skoczne i może lakoniczne numery. Mamy dwie strony. Łatwiej jest się radować, kiedy jesteś wśród ludzi, a trudniej smucić. Nagrywając tę płytę, byliśmy w większości sami z tymi myślami i dlatego może ona wydawać się smutna.

MM: Z kolei „Dom (Tęsknię)” przypomina mi „Dom” grupy OCN. Za czym tęsknicie?

AM: Chyba przekroczenie tej magicznej bariery trzydziestu lat życia i to, jak ono wygląda, gdy wchodzisz w nie w pełni, a na świat przychodzi twoje dziecko... to powoduje, że zaczynasz tęsknić za tym stanem, który jest już nie do odtworzenia. Czasy beztroski, braku odpowiedzialności, kiedy codziennie działy się nowe i zupełnie inne rzeczy od tych obecnych. Ten utwór to taki ekstrakt z tej myśli.

MM: Czemu Romantycy Lekkich Obyczajów reprezentowani są tylko przez was dwóch, skoro na żywo jest to pełnoprawny kwartet?

AM: Mamy swoje dwa oblicza – studyjne i koncertowe. Utwory z płyt są zupełnie inaczej grane na żywo. Na próbach aranżujemy numery od początku, by potem grać je na koncertach w kwartecie. Dzięki temu po pierwsze: jest podwójna zabawa, a po drugie: we dwóch nie dalibyśmy rady pociągnąć koncertu. Natomiast trzecią kwestią jest fakt, że pozostali muzycy nie mieszkają w Olsztynie.

MM: Co dalej?

AM: Zagramy tego lata na kilku festiwalach m.in. w Cieszanowie i Opalenicy, a jesienią planujemy większą trasę klubową po kraju. W międzyczasie będziemy robili teledyski, bo jest z tym kupa zabawy.

MM: Dziękuję za rozmowę. 

Foto: Piotr Doweyko

Polityka prywatnościWebsite by p3a