MM: Materiał na „Ashę” zarejestrowaliście już w ubiegłym roku. Dlaczego zatem płyta ukazała się pod koniec sierpnia tego roku?
Jarek: Kontrakt z Massacre Records obowiązywał na wydanie jednej płyty, więc po sesji nagraniowej „Ashy” - w listopadzie 2014, musieliśmy znaleźć nowego wydawcę. Taki proces zawsze trwa parę miesięcy. Fonografika dostała od nas materiał wiosną i od razu wyraziła zainteresowanie, ale musieliśmy się wpisać w ich grafik wydawniczy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że przełom sierpnia i września to optymalny termin dla nas i dla nich. Tak więc od momentu otrzymania gotowych masterów do wydania płyty minęło około dziewięć miesięcy.
MM: „Asha” przynosi konsolidację stylu, który Saratan buduje od lat. Połączenie brzmień instrumentów z Bliskiego Wschodu oraz solidnego death metalu łączy się na tej płycie w sposób jeszcze bardziej płynny i naturalny, niż miało to miejsce na „Martya Xwar”. Takie było założenie, czy wyszło to raczej naturalnie?
M: Już w momencie, kiedy zaproszono mnie do nowego projektu, wiedziałam, że Saratan mocno postawił na wyeksponowanie etniki w super autentycznym wydaniu. Samo wykorzystanie całego zestawu oryginalnych instrumentów z kolekcji Jarka było postawieniem sprawy jasno. Potem przygotowania, osłuchiwanie się z prawdziwą muzyką etniczną – kierunek został wytyczony chyba zgodnie z naturalną ewolucją zespołu.
J: Wyszło to naturalnie, bo od wielu lat spędzam każdą wolną chwilę na graniu na tradycyjnych instrumentach z Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu czy Kaukazu. Na „Martya Xwar” prócz jednego instrumentu z tych rejonów - taru, używałem sampli. Przy powstawaniu materiału na „Ashę” postanowiliśmy sobie, że nie będzie żadnych sampli, VST itp., tylko „żywe” instrumenty. Udało się to zrobić, z czego jestem bardzo dumny. W dobie powszechnej komputeryzacji, ulepszania, edytowania, dostrajania nagranego materiału, udało nam się nagrać tak wiele instrumentów, których po prostu się nie da tak potraktować.
MM: Gosia „Maggie” Gwóźdź dołączyła do zespołu przed powstaniem materiału na „Asha”. Czy taki też był plan przed nagraniem płyty, by w Saratan wokalistka była stałym członkiem zespołu? Wiem, że zarejestrowaliście z Gosią 3 utwory, których dotąd nie wydaliście.
M: Wstępny plan zakładał nagranie 3 utworów stricte etnicznych bez udziału gitar i perkusji. Wówczas skład Saratana był inny, a ja miałam być swego rodzaju dodatkiem do tego orientalnego materiału. Zespół już wcześniej wykorzystywał żeńskie wokale, zatem było to dość naturalne, niekontrowersyjne posunięcie. Nie było chyba jeszcze wtedy mowy o moim dołączeniu do ekipy na stałe, a przynajmniej ja o tym nie wiedziałam (śmiech). Realizacja numerów etnicznych poszła całkiem sprawnie. Dostałam wówczas propozycję nagrania kilku wokaliz do materiału na metalową „Ashę”. To było miłe zaskoczenie. W międzyczasie Jarek dopisał także teksty, które przeznaczył na wokal żeński. To już był konkretny krok ku zmianom. W końcu doszedł utwór „Sacred Haoma”, który chłopaki oddali mi do zaśpiewania w całości. I padło zaskakujące dla mnie pytanie, czy zechciałabym zostać członkiem grupy. Długo trwało, zanim zaczęłam tę propozycję traktować naprawdę serio (śmiech). Szacun dla chłopaków za odwagę.
J: Te trzy utwory, o których mówisz, to był test naszych możliwości, jak nam pójdzie nagrywanie złożonego, etnicznego materiału. Utworów tych nie wydaliśmy, ale w przyszłości - albo w całości, albo we fragmentach - zostaną gdzieś udostępnione lub wykorzystane. Ta bardzo krótka sesja utwierdziła nas w przekonaniu, że kierunek obrany przez zespół jest słuszny. Ilość etniki, wolniejsze tempa, większa ilość klimatu i melodii, to wszystko spowodowało, że chcieliśmy jeszcze bardziej poszerzyć możliwości zespołu. A że z Gośką nam się bardzo dobrze pracowało, na dodatek prywatnie się bardzo lubimy, to naturalnie wyszło, że chcieliśmy, żeby do nas dołączyła. Była więc w zespole podczas powstawania „Ashy”, brała udział w sesjach nagraniowych, aranżowała wokale. Natomiast informację, że jest stałym członkiem Saratan, podaliśmy dużo później, kiedy zaczęliśmy przygotowania do promocji „Ashy”. W praktyce była w zespole jakiś rok wcześniej.
MM: A co powstaje najpierw? Partie tych instrumentów bliskowschodnich, czy ta znacznie mocniejsza warstwa muzyczna?
J: Tutaj nie ma zasad. Wiele etnicznych patentów nagrałem jako pierwsze w kolejności i na nich budowany był cały utwór. Tak było na przykład z najdłuższym na płycie „Dakhma - the tower of silence”. Całkowicie inaczej było z otwierającym album „Hvare Khshaeta”. Do niego skomponowałem jako pierwszą „warstwę metalową”, a etniczne partie dokomponowałem dopiero po nagraniach gitar i perkusji. Nie mam żadnego „szablonu”, według którego komponuje. Wszystko wychodzi i łączy się naturalnie.
MM: Widziałem was na żywo i zastanawiam się, czy jest możliwe, by te wszystkie brzmienia instrumentów pochodzących m.in. z Iranu, czy Egiptu były generowane na żywo, zamiast z samplera. Grasz przecież na nich na płycie, więc na żywo chyba nie byłoby problemu? A może takie próby już były podejmowane?
J: Bardzo bym chciał grać koncerty bez użycia samplera, z wykorzystaniem tych wszystkich instrumentów. Jestem pewien, że to wkrótce nastąpi. Na ten moment blokuje nas kwestia logistyczna takiego grania. Do zespołu musiałoby dołączyć 4-5 osób. Nasze etniczne partie są raczej złożone instrumentalnie, więc musiałyby być odegrane przez kilku muzyków. Ludzi, którzy znają te instrumenty i potrafią na nich grać. Zrobiłoby się z tego spore przedsięwzięcie! Powiem szczerze, nie widzę innej możliwości, żeby koncerty Saratan nie zmierzały w tę stronę, ale jeszcze chwilę na ten moment trzeba zaczekać.
MM: Gosiu, dla Ciebie śpiewanie w Saratan to chyba spore wyzwanie, bo śpiewasz tutaj sporo partii długich. Znając Twoje dokonania chociażby z Good Girl Maggie to zdaje się jest spory skok nie tylko wykonawczy, ale i jakościowy?
M: Mam za sobą długą drogę wokalną. Śpiewałam milion różnych rzeczy, w mnóstwie różnych stylistyk. To wymagało zawsze ode mnie dużej plastyczności (to najczęściej podkreślają u mnie realizatorzy, z którymi współpracowałam). Tym razem nowość polega przede wszystkim na zaśpiewach orientalnych, czyli stylistyce, której nigdy nie wykonywałam na serio. Trzeba było długich przygotowań, żeby opanować styl, osłuchać się z autentycznymi śpiewami bliskowschodnimi. Zależy nam na autentycznym brzmieniu, jak najbardziej wiernym oryginałowi. Good Girl Maggie to inna bajka. Wymagano wtedy ode mnie ultra rockowego soundu. Saratan stawia na moją naturalną barwę. Muszę jednak akcentować orient poprzez specyficzne ozdobniki. Co do skoku jakościowego – owszem, teraz tkwię w muzyce metalowej jeszcze głębiej i bardziej profesjonalnie niż dotychczas. I dobrze się w tym czuje.
MM: Jarku, rozumiem, że religia i historia Bliskiej Wschodu są Ci nadal bliskie, bowiem już w pierwszym utworze na płycie odnosisz się Zaratusztrianizmu. Jak to się odbywa w Twoim przypadku i czy poza studiami w tym kierunku, czerpiesz skądś jeszcze inspirację w tym temacie?
J: Największą inspiracją zawsze były podróże. W zasadzie to mój wyjazd do Azerbejdżanu rozpoczął moją fascynację tradycyjną muzyką perską, turecką. Wcześniejsze moje podróże również były ciekawe, ale to w Azerbejdżanie kupiłem swój pierwszy profesjonalny instrument - tar azerski, a także tam miejscowi muzycy pokazali mi podstawy gry na nim. Potem zacząłem jeździć do innych krajów: Iranu, Turcji, już z wyraźnym zamiarem kupna lokalnych instrumentów. Następnie zmieniłem temat pracy magisterskiej na taki związany z tradycyjna muzyką perską, a dalej to już się samo potoczyło. Skończyłem studia, a zainteresowanie pozostało. Oprócz podróży inspiruje mnie kultura i historia Orientu, muzyka, a także same instrumenty muzyczne. Niektóre z nich po prostu mnie hipnotyzują. Nauka gry na nich, strojenie (to jest dopiero trudne zadanie!), improwizacja, naprawa ich. To wszystko po prostu wciąga. Uzbierałem ich już całkiem fajną, pokaźną kolekcję. Ostatni, który zdobyłem, to perskie cymbały - santur, a w drodze do mnie jest jeszcze jeden, ale o nim opowiem dopiero, jak go będę miał w rękach.
MM: Punktem kulminacyjnym „Ashy” jest utwór „Dakhma - the tower of silence”. Jest on zarazem najdłuższy na płycie. Domyślam się, że powstawał partiami, a czy pierwotnie był jeszcze dłuższy?
J: Faktycznie powstawał partiami. Zawsze chciałem zrobić bardzo rozbudowany kawałek i przy okazji pracy nad „Dakhmą” to się udało. Natomiast dłuższy nie był. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się skracać zbyt długiego kawałka. Swoją drogą myślę, że „Dakhma” jest swego rodzaju zapowiedzią naszego nowego materiału. Jeszcze więcej etniki, jeszcze większy klimat.
MM: „The Chinvat Bridge” brzmi z kolei, jakby Nile i The Gathering utknęli na Saharze z małą elektrownią do dyspozycji. Ten numer wyróżnia się nie tylko ciężarem, ale mam wrażenie, że dzięki temu, że jest wolniejszy od pozostałych, to jest w nim więcej powietrza i takiej dość specyficznej gorącej atmosfery.
J: Dzięki! Dla mnie najważniejsze to stworzyć w kawałkach charakterystyczny klimat. Tak samo było w tym kawałku. Jeżeli podczas słuchania „Ashy” czujesz na twarzy piasek oraz gorący powiew pustyni, oznacza to, że dobrze wykonaliśmy swoją robotę (śmiech)
MM: Na razie powstał jeden teledysk do utworu „Hvare Khshaeta”. Będzie więcej klipów do utworów z „Ashy”?
M: Mam nadzieję (śmiech)
J: W listopadzie wypuścimy materiał video, który pokazuje, jakie instrumenty etniczne zostały użyte podczas sesji „Ashy”. Będzie to takie nietypowe video z serii „playthrough”. Natomiast w 2016 roku planujemy zrobić jeszcze jeden klip. Za wcześnie jest jednak, żeby ujawniać jakieś szczegóły. Mamy pomysły. Zobaczymy, co z nich wyjdzie.
MM: Przed wami trasa z Marduk, Svart Crown, Crest of Darkness i Bio-cancer po Chorwacji, Bośni i Hercegowinie, Macedonii, Grecji, Bułgarii, Serbii, Austrii i Węgrach. Tam chyba jeszcze nie graliście?
J: Niestety z przyczyn technicznych trasa została odwołana w mniej więcej połowie trwania. Z tego co wiem, organizatorzy i zespoły dokładają wszelkich starań, żeby ta część koncertów doszła do skutku przy okazji kolejnej trasy Marduka, wiosną 2016. Tak więc możliwe, że z tym lub podobnym składem pojedziemy na Południe Europy.