Steve Hogarth (Marillion)

Steve HogarthGrzegorz Szklarek
Z okazji premiery nowej, osiemnastej już płyty Marillion do Warszawy na spotkania z dziennikarzami przyjechało dwóch muzyków tego zespołu: wokalista Steve Hogarth oraz gitarzysta Steve Rothery. W zacisznym biurze wytwórni Mystic, która dystrybuuje nowy album w Polsce, porozmawialiśmy z głosem Marillion czyli Stevem Hogarthem.

Jedno ze kluczowych słów związanych z Waszym nowym albumem to „fear”. Strach przed kim lub przed czym?

SH: Tytuł płyty „F.E.A.R.” to skrót od „fuck everyone and run” czyli wyrażenia, które zapożyczyłem od mojego przyjaciela z Holandii. Są dwa główne impulsy, które powodują działanie człowieka. Pierwszy z nich to miłość, a drugi to strach. Z miłości bierze się wszystko, co dobre, natomiast ze strachu biorą się tak negatywne rzeczy jak: niepewność, nieśmiałość, skorumpowanie, wykorzystywanie seksualne, żądza zysku za wszelką cenę i tak dalej. Gdy kilka lat temu nastąpił krach banków w Stanach Zjednoczonych, wszyscy prezesi tych instytucji wzięli gigantyczne odprawy i poszli na emerytury. To samo było w Wielkiej Brytanii, w której po tym krachu znacjonalizowano kilka banków. Od lat podatnicy ze swoich pieniędzy muszą pokrywać straty spowodowane tymi upadłościami. Stąd właśnie „fuck everyone and run”. O tym opowiada piosenka „The New Kings” z nowego albumu. O ludziach, którzy żyją w innym świecie, którzy nie myślą o niczym innym niż wydawaniu tysięcy dolarów na nowe zegarki, torby czy ubrania. Przepaść między bogatymi a biednymi rośnie i to mnie niepokoi. Wiele lat temu obejrzałem w telewizji wystąpienie byłego prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, który powiedział, że zawsze, kiedy ta przepaść się powiększa wybucha rewolucja bądź wojna światowa. I tego właśnie się boję. Ten strach pogłębia się u mnie z powodu utraty wiary w mój kraj. Zawsze byłem dumny z bycia Brytyjczykiem i uważałem, że Wielka Brytania coś znaczyła na świecie i nie była skorumpowana. Jednak ta wiara skończyła się u mnie po tym, jak Tony Blair kazała najechać na Irak. Dla każdej myślącej i inteligentnej osoby było jasne, że oficjalne powody dla których Wielka Brytania wzięła udział w inwazji na Irak w 2003 roku były kłamstwem. Tam nie było żadnej broni masowego rażenia. Jednak najgorsze dla mnie było to, że większość brytyjskich mediów, takich jak dziennik „The Times” czy telewizja BBC, brała udział w tej kłamliwej propagandzie. A dla mnie utrata wiary w BBC była końcem wszystkiego. Tak więc wszystkie te czynniki czyli: utrata zaufania do własnego kraju, do mediów, do brytyjskiego rządu, spowodowały, że powstał ten ‘protest album’ jakim jest „F.E.A.R.”.

Ale na tej płycie poruszacie nie tylko tematykę polityczną, ale także problem uchodźców, z którym Europa zmaga się od dłuższego czasu…

SH: Zgadza się, temu zagadnieniu jest poświęcona kompozycja „El Dorado”. Problem uchodźców i sposób, w jaki Wielka Brytania zareagowała na ten kryzys, są dla mnie powodem do wstydu. Boli mnie kontrast między reakcją Niemiec a reakcją mojego kraju. W obozie dla uchodźców w Calais znajduje się około 300 dzieci. Dlaczego nie zostały wpuszczone do Anglii? Czy naprawdę potrzeba tych wszystkich formalności? Wypełniania dokumentów? Zaproszenie takiej ilości dzieci do Wielkiej Brytanii nie spowoduje, że ten kraj zbankrutuje. Niedawno słyszałem w radio rozmowę z pewnym starszym człowiekiem który pamięta II Wojnę Światową i który był w tym obozie w Calais. Powiedział, że po zakończeniu wojny Wielka Brytania była na kolanach pod względem gospodarczym. I wtedy przyjmowała takich uchodźców z otwartymi ramionami. Teraz, gdy jest to względnie bogaty kraj, nie chce przyjąć 300 nieletnich uchodźców. O co w tym wszystkim chodzi? Nie potrafię tego zrozumieć i wstydzę się tego.

Na „F.E.A.R.” są aż trzy kompozycje, które trwają dłużej niż 15 minut. W jakich formach muzycznych czujesz się lepiej: krótkich 3-4 minutowych piosenkach czy takich rozbudowanych, kilkunastominutowych kompozycjach?

SH: Przede wszystkim muszę się przyznać, że to moja wina, że te utwory tyle trwają. Miałem po prostu tyle do powiedzenia (śmiech). Wiesz, nie ma dla mnie większej różnicy czy kompozycja jest krótka czy rozbudowana. Najistotniejsze jest dla mnie to, co chcę przekazać i jak dużo dobrej muzyki do tego użyjemy. Kompozycje na „F.E.A.R.” powstawały podczas wspólnych „jamów”. Nasz producent „skleił” następnie te utwory w całość z różnych fragmentów muzyki powstałych w różnych miejscach i różnym czasie. Ja musiałem dołożyć do tego swoje teksty. Gdy słuchasz tej płyty, na której są utwory trwające po kilkanaście minut, paradoksalnie zabrzmi to, co teraz powiem. Otóż my bardzo szybko się nudzimy. Ten zespół bywa naprawdę trudny, a niektórzy członkowie Marillion, w szczególności Mark (Kelly – klawiszowiec-przyp.GS), jeśli nie słyszą zdecydowanej zmiany tempa w utworze przez 20 sekund, od razu mówią: „nie podoba mi się to, zróbmy z tym coś”. Nie pomyślałbyś, że tak jest słuchając tej płyty, prawda? (śmiech).

To już wiem, czemu piszecie tak świetne „radiowe” piosenki jak na przykład „You’re Gone” z albumu „Marbles”. Szkoda, że na nowej płycie takiej zabrakło…

SH: Zgadzam się, że „You’re Gone” to wspaniały, poruszający utwór, który zawsze mnie wzrusza. Mamy świadomość tego, że bez piosenki, która może trafić do rozgłośni radiowych, jest ciężko promować płytę. Gdy takiego, nazwijmy to „przeboju” nie masz, to musisz się zdać w kwestii promocji na media społecznościowe bądź opinie fanów. Jednak gdybyśmy chcieli napisać w trakcie sesji nagraniowych nowego albumu utwór pasujący do radia, to byśmy to zrobili. Byłby to całkowicie naturalny krok z naszej strony. Ale nie jesteśmy tak cyniczni, by cokolwiek robić wbrew sobie, aby tylko uzyskać wysokie miejsce na listach przebojów bądź w zestawieniach sprzedaży płyt. To mógłby być nasz koniec jako Marillion. Tak, napisaliśmy trochę piosenek pop w naszej karierze, ale te kompozycje zawsze były szczere i wypływały z naszych serc, a nie były robione „pod publiczkę”.

Zgodzisz się z opinią, że „F.E.A.R” to płyta która znakomicie podsumowuje to, czym od strony muzycznej i tekstowej jest Marillion?

SH: Cieszę się, że tak uważasz. Jednak prawda jest taka, że często nie jesteśmy w stanie ogarnąć całości danego zagadnienia i tak jest właśnie w tej kwestii. Na pewno jest łatwiej osobie spoza zespołu zdefiniować czym jest ta grupa lub czy dany album ją definiuje czy też nie. Na pewno uważamy, że jest to jeden z naszych najlepszych albumów, jeśli nawet nie najlepszy.

Marillion był jednym z pionierów „crowdfundingu” w branży muzycznej. Jakie są według Ciebie zalety i wady takiej formy finansowania działalności zespołu?

SH: Podstawową korzyścią jest wolność artystyczna. Wykonawca może tworzyć to, co chce i nie musi oddawać praw do nagrań wytwórni płytowej tylko po to, aby uzyskać od niej kasę na nagranie płyty. Oczywiście ma to także złe strony, gdyż nie możesz liczyć na dużą i agresywną reklamę swojego wydawnictwa. Uważam, że jest to powód, dla którego wiele osób uważa, że wokalistą Marillion jest Fish. A dzieje się tak dlatego, że w latach 80. ubiegłego wieku wytwórnia EMI wyłożyła ogromne pieniądze na reklamę, a gdy ja zostałem wokalistą Marillion takich pieniędzy już nie było. Oczywiście, nasi fani wiedzą kim jestem i jaką pełnię funkcję w zespole, ale gdy zapytasz przeciętną osobę na ulicy, to większość z nich będzie kojarzyła, że wokalistą jest Fish. Co ważne: jeśli nagrasz płytę za pieniądze uzyskane od fanów, możesz podpisać umowę licencyjną z jakąkolwiek dużą wytwórnią płytową, która ten album będzie dystrybuować i wyłoży jakieś pieniądze na promocję. Po 3 latach ten materiał znowu należy do zespołu i możesz sobie robić z nim, co chcesz. Płyty, które wydaliśmy w EMI nigdy nie będą już należeć do nas, bo oddaliśmy prawa do nich tej wytwórni na zawsze. Bardzo mnie boli to, że „Brave” czy „Afraid of Sunlight” nie należą i nie będą należeć do nas. To wstyd.

Przy okazji premiery albumu „Brave” zrealizowaliście film, który towarzyszył tej płycie. Czy w przypadku „F.E.A.R.”, który mi osobiście bardzo przypomina płytę „Brave”, też planujecie nakręcić filmy?

SH: Tak, zrealizowaliśmy takie filmy do każdej kompozycji z nowego albumu. Jednak będą to produkcje, które będą pokazywane na koncertach podczas wykonywania konkretnych utworów z nowej płyty. Będą jakby „przedłużeniem” tego, o czym będę śpiewał na koncertach.

Jest to Wasz 18 album studyjny, a pomimo to, zespół brzmi na nim bardzo świeżo i energetycznie. W jaki sposób udaje się Wam wykrzesać tyle pasji po tylu latach działalności i tak wielu wydanych płytach?

SH: Myślę, że w dużym stopniu wynika to z naszej wolności artystycznej i pragnienia nieustającego określania się na nowo kim jesteśmy jako zespół. Wielu wykonawców z naszym stażem lub jeszcze bardziej doświadczonych niż Marillion, stara się przypodobać swoim fanom oraz zachować swoją pozycję na rynku i nagrywa ciągle tak samo brzmiące płyty. My staramy się robić dokładnie na odwrót. Cały czas chcemy szukać nowych rozwiązań i brzmień, chcemy być jak najbardziej szczerzy wobec siebie, jak i naszych fanów. Co najważniejsze: zawsze chcemy, aby każda nowa płyta Marillion była naszym najlepszym wydawnictwem. Jeśli chcesz przekazać światu coś, co jest szczere i płynie prosto z serca, to zawsze zrobisz to z tą młodzieńczą, pierwotną energią.

Dziękuję za rozmowę.

Foto: oficjalna strona zespołu. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a