MM: Straciłem rachubę, którą waszą płytą są „Podróże w czasie, czyli park, rower i wiewiórki”?
MJ: Oficjalnie jest to piąta płyta. Natomiast nieoficjalnych było mniej więcej osiem.
MM: Wbrew pozorom to poważniejsza płyta w stosunku chociażby do „Skazanego na garnek”.
MJ: To prawda, chociaż tę tendencję było już słychać właśnie na płycie poprzedniej. Tam było pół na pół, a na „Podróżach w czasie…” jest 3/4 takich piosenek, które są poważne, lub też pozornie poważne.
MM: Z czego to wynika? Zmieniło Ci się postrzeganie świata, czy chciałeś po prostu poprowadzić Zaciera w poważniejsze tematy?
MJ: Złośliwi powiedzą, że się starzeję. Na pewno zdobyłem jakieś pewne doświadczenie życiowe, spoglądam na świat z innej perspektywy. Pewnych rzeczy nie chcę robić ponownie, ani na siłę. Trudno w kółko grać coś głupkowatego. Podobnie jest z bluzgami, które kiedyś często ozdabiały moje piosenki. Na nowej płycie ich nie ma w ogóle. To nie jest jednak wynik autocenzury. W tych piosenkach wulgaryzmy były zbyteczne, po prostu nie wchodziły mi do głowy.
MM: Płyta jest też bogatsza. Trochę chwilami leci Kultem, nie tylko za sprawą Wojtka Jabłońskiego, ale przede wszystkim za sprawą sekcji dętej.
MJ: Jeśli chodzi o sekcję dętą, to właściwie jest tylko jedna osoba. To Alek Korecki ze swoimi saksofonami i fletem poprzecznym. Postanowiłem postanowiliśmy zaprosić do współpracy grupę Z Całym Szacunkiem Dzika Świnia, czyli właśnie Alka, Tomka Grochowalskiego, basistę znanego z Elektrycznych Gitar i Wojtka Rucińskiego, który u nas gra na Chapman sticku. Brzmienie na tej płycie nie kojarzy mi się z Kultem. Momentami jest ciężkie, czasem jazzowe, hardrockowe, są też wyraźne wycieczki progresywne.
MM: Skoro jesteśmy przy brzmieniu, to mam wrażenie, że np.w utworze „Napadła mnie piosenka” warstwa muzyczna przykrywa humorystyczny tekst.
MJ: Sam nie wiem, czy ten tekst jest właściwie poważny, czy humorystyczny. To zapis moich rozważań, kiedy idę sobie przez park i nachodzą mnie różne pomysły. Bardzo lubię tego typu medytację na łonie przyrody. Ta piosenka jest przykładem ekwilibrystyki na granicy powagi i kpiny, wzruszającego uniesienia i żenady. Jednocześnie trafnie definiuje mój proces twórczy, gdyż wszelkie pomysły przychodzą mi do głowy przypadkowo, napadowo, nigdy na żądanie czy zamówienie. Wpadają do głowy niczym komety.
MM: Z drugiej strony jest tu też coś z prostoty, która kojarzy mi się z twórczością Czesława Mozila np. w „Chłopcu, który chciał latać”.
MJ: Rzeczywiście to jest piosenka, do której by być może pasował. To pogodny i wyciszony numer muzycznie, ale jednocześnie bardzo smutny w warstwie lirycznej. Opowiada prawdziwą historię samobójczej śmierci, nieco złagodzoną poprzez nawiązanie do bajki o Małym Księciu.
MM: Z kolei „Podróże w czasie” to chyba najładniejsza dansingowa piosenka na płycie.
MJ: (śmiech) Można na to różnie spojrzeć, bo sam postrzegam ją jako balladę jazzową z takimi akordami, których kiedyś nie chciałoby mi się nawet wymyślać, nawet teraz ich nie potrafię nazwać, a tu proszę. Jest to jedna z piękniejszych ballad na płycie, a zarazem piosenka tytułowa. W niej spotykają się pozostałe wątki albumu, który mówi o przemijaniu, nostalgii, obserwacji współczesncyh absurdów z punktu widzenia człowieka w średnim wieku, który pozostaje wiecznym chłopcem i nie godzi się zestarzeć.
MM: Jeśli jesteśmy przy akordach, to jak to jest z tym „Czerwonym Nordem”, w którym instruujesz muzyków, ale sam zdaje się na nim nie grasz? To bardzo sugestywny tekst.
MJ: Ja w ogóle nie mam czerwonego Norda (śmiech). To jest piosenka o snobizmie. Nord jest tutaj pewnym symbolem. Niektórzy większą wagę przywiązują do marki, formy, ulegają modzie i naśladują innych. Efektem jest kupowanie bez namysłu jakiegoś symbolu doskonałości. I tak niejeden słaby muzyk posługuje się instrumentem, którego nie umie w pełni wykorzystać, co więcej nie potrafiłby nawet odróżnić jego brzmienia od instrumentów znacznie tańszych.
MM: A swoją drogą – w „Kacu” rzeczywiście jest to brzmienie Hammonda?
MJ: Nie, to jest taki klon Hammonda, jak to się obecnie mówi (śmiech) – współczesna imitacja.
MM: Zastanawiam się czy w „Overpowered by Polish Vodka” nie myliło Ci się, które słowa śpiewać po angielsku, a które po polsku?
MJ: Ponieważ władam angielskim i polskim w podobnym stopniu, to takie zmiany słowne, konglomeraty równoważników zdań wychodzą mi dość naturalnie. To coś jakby potok jamajsko – angielski, jednak dostosowany do realiów polskich.
MM: A skąd to reggae się tam wzięło i ten cytat z „Wódki” Kultu?
MJ: Reggae bardzo pasuje do uzależnień (śmiech). A cytatu z Kultu to ja tam raczej nie zauważam. Oczywiście znam "Wódkę" Kultu, wykonywałem ją nawet gościnnie wraz z nimi w ramach Koncertów Unplugged.
MM: Płyta się też kończy dosyć poważnie, bo i „Wszystko będzie dobrze”, a przede wszystkim „Rozważania o szczęściu” dają takie odczucia.
MJ: Wszystko będzie dobrze, to piosenka, która znajduje nadzieję i pocieszenie w uzmysłowieniu sobie, jak wiele nieszczęść udało mi się uniknąć, jak bardzo dobre mam życie w porównaniu z tymi, którym się wszystko zawaliło. Podobnie Rozważania o szczęściu wyrażają przekonanie, że trzeba kierować się filozofią umiarkowania, środka, a szczęśliwym może być każdy, o ile tylko potrafi docenić to co ma i nie zazdrości innym.
MM: Na okładce widać Twój autoportret, natomiast ekipa realizatorska ta sama, która nagrywała ostatnie płyty Kultu, czyli Kajetan Aroń i wspomniany Wojtek Jabłoński.
MJ: Tak, to jest ich druga realizacja studyjna po płycie „Wstyd” Kultu w ramach Jabcok Studio, które mieści się w podziemiach klubu „Proxima”. Kajetan i Wojtek troszeczkę eksperymentowali na tej naszej płycie, bardzo jednak dbali, żeby brzmiała rzetelnie, nieplastikowo. A mój autoportret, obraz namalowany farbami olejnymi na podstawie zdjęcia z komórki, podkreśla osobisty charakter tego albumu – zarówno w warstwie tekstowej, muzycznej, jak i wstępnej aranżacji utworów. Ostateczny efekt jest wynikiem pracy zespołowej, a raczej pracy indywidualnej poszczególnych muzyków.
MM: Czemu tylko część waszych płyt jest w darmowej dystrybucji do ściągnięcia z waszej strony internetowej?
MJ: To wynika z faktu, że mamy umowę z SP Records. Wydając płyty oficjalnie, przekazujemy prawa firmie. Byłoby z naszej strony nieelegancko, a nawet niezgodne z prawem, gdybyśmy wrzucili je także do ściągnięcia za darmo. Natomiast są dostępne na serwisach typu Spotify itd. Poza tym dla mnie liczy się ta płyta, która ma okładkę z tekstami, co odróżnia ją od garści empetrójek w komórce.
MM: Premiera płyty miała miejsce na dziesiątej edycji Zacieraliów, których jesteś gospodarzem. To nie przypadek, że akurat wtedy i w takim miejscu zdecydowaliście się ją przekazać odbiorcom, prawda?
MJ: Właściwie myśleliśmy, że płyta wyjdzie wcześniej. Były jednak pewne obsuwy. Wiedzieliśmy, że ostatecznie wyjdzie na początku tego roku, więc doszliśmy do wniosku, że idealne do tego są Zacieralia. W tym roku w dodatku przypadły na 13 w piątek, więc termin piękny zarówno na płytę, jak i koncert premierowy (śmiech). Bardzo solidnie przygotowaliśmy się do tego wydarzenia, ale to nie jest zespół, który łatwo zebrać w całości. A wbrew pozorom to nie są najprostsze aranże. Np. w „Kopiuj Wklej”, dość skocznej piosence, rozgryzienie akordów to masakra dla początkującego gitarzysty (śmiech).
MM: A czy „Podróże w czasie, czyli park, rower i wiewiórki” miałyby szansę ukazać się na winylu?
MJ: Czy ma to sens kolekcjonerski? – na pewno. Dla garstki snobów – szczególnie. Natomiast czy firma byłaby w stanie wyłożyć fundusze na wytłoczenie? Być może kiedyś tak się stanie. Na przykład po mojej śmieci mogłaby się pojawić złota reedycja na winylach (śmiech).
MM: Wiem, że trochę utworów nie weszło na „Podróże w czasie, czyli park, rower i wiewiórki”. Czy to znaczy, że kolejna płyta będzie szybko?
MJ: Nie, nie będzie szybko. Zostały trzy piosenki, które nie weszły na bieżący album. Zastanawialiśmy się, czy nie zrobić dwupłytowego materiału. Byłaby to w naszym przypadku pewna nowość. Realnie jak będzie za 2-3 lata nowa płyta, to się ucieszę. Zacier to nie jest projekt robiony na siłę, czy na akord. Muszę połapać nowe piosenki z kosmosu.
MM: Ciekawi mnie, gdzie Zacier pójdzie dalej. Bo jak sam mówisz – zmieniła się estetyka, teksty spoważniały. I jak to się będzie miało do Zacieraliów, które mają przecież formułę prześmiewczą, a Zacier zawsze na nich występuje?
MJ: Tak, zwłaszcza że w tym roku wystąpiliśmy w oba dni, co też jest nowością. Pierwszego zagraliśmy tylko materiał z nowej płyty. Drugiego dnia zagraliśmy przekrojowo. Natomiast same Zacieralia też ewoluują. Co roku poziom artystyczny jest coraz wyższy. Nie myślę o tym w jakim kierunku rozwinie się moja muzyka. Na pewno nic nie będę robił na siłę, jeżeli będą nowe piosenki, to one się samookreślą i przyjmą odpowiednią formę.
MM: A jak widzisz przyszłość Zacieraliów? Bo podejrzewam, że jeśli chodzi o narybek wykonawców, którzy chcą wystąpić nie narzekasz?
MJ: Rzeczywiście, bardzo dużo młodych zespołów zgłasza się co roku. Część z nich chyba się obraziła na mnie, bo nie wszystkich jestem w stanie pomieścić na scenie w ciągu dwóch dni festiwalu. Część stara się o występ przez kilka lat. Wiadomo, że jest trzon wykonawców podstawowy, który składa się z moich przyjaciół, takich jak Kuba Sienkiewicz, Kazik, Dr Yry, Zdunek i Izi, Kazik. Coraz większy jest udział mojego syna, perkusisty zespołu, Mrufki. Kilka razy występował Olaf Deriglasoff, Dr Hackenbush oraz Wojtek Jabłoński z różnymi formacjami. Zacieralia jednakże zależą w pierwszym rzędzie od frekwencji. Bez odpowiedniej liczebności publiki, to będzie tylko martwa i żałosna impreza.
MM: Dziękuję bardzo za rozmowę.