ATME

Łukasz Pawełoszek / Piotr Guliński / Adrian NejMaciej Majewski
Wrocławska grupa ATME pod koniec ubiegłego roku zadebiutowała pełnowymiarowym długograjem „State Of Necessity”. Ciężki, ale i klimatyczny album, kojarzący się z dokonaniami Tool, deklaruje poszukiwanie własnej formy muzycznej. O tym, jak przebiegało tworzenie płyty opowiedzieli mi wokalista i autor tekstów Łukasz Pawełoszek, gitarzysta Piotr Guliński i basista Adrian Nejman.

MM: Po wysłuchaniu „Forgiving Myself” w ogóle nie wiedziałem, o co Wam chodzi. Po wysłuchaniu „State Of Necessity” doszedłem do wniosku, że jesteście bardzo skrajni, bo obok długich złożonych form muzycznych, pojawiają się krótsze, nieco prostsze. Z czego to wynika?

ŁP: „Forgiving Myself” to w zasadzie jeden utwór podzielony na trzy części.

PG: To ciekawe pytanie i trzeba by się głębiej nad nim zastanowić… Wynika to z tego, jak bardzo różnorodni jesteśmy.

ŁP: Nie czuję, żebyśmy byli aż tak skrajni, jak to ująłeś. Wydaje mi się, że  staramy się przelać nasze emocje, czy przemyślenia, które dotyczą różnych dziedzin. Jednymi emocjonujemy się bardziej, innymi mniej.

AN: Stawiamy jednak na dłuższe formy. Te krótsze są raczej interludiami, które mają pełnić funkcję oddechu po tych bardziej rozbudowanych kompozycjach.

MM: Z osób, które pojawiły się gościnnie na płycie, można by stworzyć osobny zespół: Łukasz Kotecki gra na saksofonie, Gosia Rabiega-Maciaszek z More Wine Please śpiewa, Agnieszka Bączkowska gra na misach tybetańskich, Leopold Komuszna na gongach, Tomek Kościukiewicz na didgeridoo. Zastanawiam się, czy nie prościej samemu było wziąć te instrumenty i spróbować na nich zagrać? Zwłaszcza, że z kijem deszczowym i bębnami plemiennymi sobie radzicie.

ŁP: Odpowiem na przykładzie Agnieszki. Ona nie tylko gra na tych misach, ale prowadzi także terapię dźwiękową. Poza tym wydaje mi się, że każdy muzyk, który podchodzi do instrumentu, wkłada w niego swój styl. Każdy z muzyków, którego zaprosiliśmy na tę płytę, wniósł też pierwiastek siebie do tych nagrań. Gdybyśmy to my zagrali na tych instrumentach, to owszem – byłoby to w pełni nasze, ale myślę, że zabrakłoby tego, co wnieśli właśnie Ci muzycy.

PG: Poza tym tworzymy też z nimi pewien krąg przyjaciół, więc możemy sobie pomóc, wspólnie tworzyć i jednocześnie nawzajem się promować.

MM: Jak zatem to wygląda na koncertach? Korzystacie z jakiegoś samplera, czy tych dodatkowych dźwięków po prostu nie ma.

PG: To zależy. Na koncercie premierowym udało się zagrać utwór „Pleasure Box” z Gosią i Łukaszem K., natomiast nie jest możliwe zabranie ich wszystkich na trasę. Sami jednak, jak słusznie zauważyłeś, gramy na bębnach i kiju deszczowym, a niektóre dźwięki puszczamy w formie sampli. Chcemy jeszcze rozszerzyć repertuar o inne instrumenty etniczne. Partię saksofonu gram ja – na gitarze (śmiech). Myślę jednak, że taki układ jest dobry: na płycie masz całe to bogactwo, a na żywo możesz usłyszeć nas w innej formie, bardziej bezpośredniej.  


MM: Czy tytuł „144-261/18” ma coś wspólnego z Fabryką Maszyn Rolniczych „Pilmet”, przy ul. Metalowców we Wrocławiu?

PG: Jesteś pierwszą osobą, która to znalazła. Ten numer pochodzi z tabliczki adresowej przytwierdzonej do muru poniemieckiego budynku, w którym mieliśmy salę prób, zanim spłonęła. To nasz hołd dla miejsca, w którym powstała większość muzyki z albumu „State Of Necessity”.

AN: Ale tak – tam firma „Pilmet” się mieściła (śmiech).

MM: Skoro mowa o hołdach – czy „Ananke” to hołd dla bogini?

ŁP: Nie tyle hołd, co inwokacja, odwołanie się, dialog mojego autorstwa z boginią konieczności. Nie traktowanej jako bóstwo hołdujące, lecz jako mitologia, archetyp.

MM: Z kolei „The Screen” brzmi jak zrzut sygnału z telewizora?

PG: To jest symbol tego, co się dzieje w naszych głowach i jak działa umysł ludzki. Jesteśmy antenami radiowymi i cały czas odbieramy różne myśli.  Gdyby znaleźć więcej czasu, żeby się wyciszyć i wejść w stan medytacyjny, to dopiero wtedy jesteśmy w stanie usłyszeć wszystkie te głosy i ten najważniejszy - intuicję. Dlatego pod koniec jest to wyciszenie i przejście do „un(cut) Thoughts”. Głosy, które słychać w tym utworze należą do naszych znajomych i nas samych. Można się oczyścić i wyzbyć tego hałasu, choć nie jest łatwe. Warto jednak próbować.

MM: W „Hotel Of Transfiguration” też pod koniec pojawiają się głosy

PG: To już jest „Hidden Track”. To fragment z pewnego filmu.

MM: Co dalej się z tym będzie działo?

ŁP: Na razie skupiamy się na promocji albumu. Mamy kilka mniejszych koncertów w marcu. Chcemy też zagrać za granicą. Poza tym powstają już nowe kompozycje.

PG: Będzie też klip, ale na razie jeszcze nie zdradzimy, do którego utworu.

MM: Dziękuję za rozmowę. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a