Janusz Olejniczak

Janusz OlejniczakGrzegorz Szklarek
Rozmowa z Januszem Olejniczakiem, jednym z najsłynniejszych i najbardziej cenionych polskich pianistów.

- Właśnie ukazał się album „Janusz Olejniczak – Koncerty” wydany dla uczczenia Pańskich 60 urodzin. Znalazły się na nim trzy koncerty: Ravela, Prokofiewa i Szostakowicza. Skąd taki właśnie wybór?

- Wybrałem koncerty kompozytorów, z którymi jestem najdłużej związany. Koncert Prokofiewa był moim pierwszym, dużym koncertem telewizyjnym. Koncert Ravela był z kolei moim występem dyplomowym w wyższej szkole muzycznej, zaś koncert Szostakowicza był moim pierwszym koncertem zagranym z orkiestrą w Filharmonii Narodowej. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że nagram te utwory raz jeszcze, gdyż wielokrotnie grałem je przez całą moją karierę muzyczną. I właśnie te trzy koncerty ukształtowały moją duszę muzyczną.

- Jest Pan znany jako propagator i interpretator muzyki Chopina. Czemu na tym albumie nie ma koncertu tego kompozytora?

- Mam już na koncie wiele albumów „chopinowskich”. Chciałem więc przedstawić słuchaczom moje interpretacje dzieł innych, ważnych dla mnie kompozytorów. Poza tym, tak, jak już wspomniałem, jestem artystą zbudowanym z Szostakowicza, Ravela i Prokofiewa, a Chopin był dopiero później. I gram Chopina będąc wykształconym na dziełach tych trzech kompozytorów. 

- Na „Koncertach” możemy też usłyszeć orkiestrę Sinfonia Varsovia pod batutą Jerzego Maksymiuka. Skąd decyzja, aby właśnie oni Panu towarzyszyli?

- Prawie wszystkie płyty nagrałem z Sinfonią Varsovia, więc wybór był dla mnie naturalny. Także z Jerzym Maksymiukiem znamy się od lat i doskonale się rozumiemy zarówno w warstwie muzycznej, jak i pozamuzycznej. Także wszystko układało się znakomicie, może tylko poza terminami. Trudno było ustalić wspólne – orkiestry Pana Jerzego, reżyserów nagrania - Lecha Dudzika i Gabrysi Blicharz, no i studia – S1. Czasu było mało. Chociaż płyta trwa około 60 minut, to jednak przejście z koncertu do koncertu było bardzo wyczerpujące i wymagało ogromnej koncentracji. Przyznam, że byłem bardzo, bardzo zmęczony. Chyba jak nigdy dotąd.

- Chopina gra Pan od wielu, wielu lat. Czy nadal znajduje Pan w jego muzyce coś, co pozwala Panu niezmiennie cieszyć się graniem jego kompozycji? 

- Chopin był najbardziej „pianistycznym” kompozytorem i dlatego każdy pianista, czy to zawodowy, czy amator, może sobie w jego muzyce znaleźć coś ciekawego i przyjemnego. Chopin nie może się znudzić, gdyż Chopina można różnie interpretować i wszystkie te interpretacje mogą być równie dobre. Każdy koncert Chopina jest inny, choć wydaje się, że gra się te same nuty. Poza tym jego muzyka daje wiele możliwości improwizatorskich i to jest właśnie w nim bardzo pociągające i nigdy nie można wpaść w rutynę grając jego kompozycje.

 - Z koncertami chopinowskimi objechał Pan cały świat. Gdzie jego muzyka jest najgoręcej przyjmowana?

- Chopin ma miłośników na całym świecie. Podobnie jak Bach, Mozart czy Beethoven. Ale fanów kochających całym sercem, najwięcej ma właśnie Chopin. Bo taka też jest ta muzyka. Ludzie wrażliwi odbierają ją nie rozumem, ale sercem. Bez względu na długość i szerokość geograficzną czy kolor skóry.

- Ma Pan także na koncie przygodę z filmem. Wcielił się Pan w postać Chopina w filmie Andrzeja Żuławskiego „Błękitna nuta” (1990) oraz zagrał partie muzyczne w „Pianiście” Romana Polańskiego. Jak wspomina Pan swój flirt z X Muzą?

- Udział w „Błękitnej nucie” uważam za jedno z najważniejszych doświadczeń artystycznych w moim życiu. Musiałem zgłębić własną osobowość, aby móc się na tym planie filmowym poruszać. To była praca nad sobą, aby odblokować tamy, które miałem przed przyjazdem na plan. Granie w filmie nie było dla mnie oczywiste, gdyż nie jestem aktorem. Doświadczenia wyniesione z gry w „Błękitnej nucie” zaprocentowały później w moim życiu koncertowym. Także samo spotkanie z Andrzejem Żuławskim, wybitnym artystą i niekończące się rozmowy z nim, nie tylko na tematy muzyczne, ale także filmowe i prywatne, było wspaniałym i ważnym doświadczeniem.

- A niezapomniana scena z „Pianisty”, gdzie grał Pan jako Szpilman „Balladę no.1” Chopina?  

 - To było bardzo poruszające przeżycie. Byłem w pełnej charakteryzacji i obserwowałem reakcje ekipy, która była naprawdę bardzo poruszona. Polański był wzruszony i zrobił 12 dubli tej sceny, przez co jej kręcenie trwało cały dzień. Wiedziałem, że muszę za każdym razem zagrać to w miarę dobrze, co było naprawdę bardzo męczące. Musiałem być cały czas maksymalnie skoncentrowany, gdyż nie wiedziałem, które fragmenty zostaną użyte. 

- Czy przekazuje Pan swoją wiedzę młodszym pianistom? Wykłada Pan może w szkołach muzycznych?

- Nie, nie. Miałem wiele lat temu epizod w krakowskiej Szkole Muzycznej, ale teraz czasem biorę udział w prywatnych przesłuchaniach.

- Są w Polsce młodzi, obiecujący pianiści?

 - Tak, jest sporo utalentowanych, młodych ludzi. Wydaje mi się jednak, że teraz młodzież bardziej zajmuje taniec i piosenka (śmiech). Ale nie jest źle.

 - Jakie ma Pan plany artystyczne na przyszłość?

 - Normalne, muzyczne życie. Kolejne nagrania, koncerty i praca nad nowym projektem muzycznym.

Polityka prywatnościWebsite by p3a