Editors

Ed LayMaciej Majewski
Grupa Editors nie tylko poszerzyła skład, ale i zmieniła swój styl muzyczny. Udział Blanck Massa skierował poczynania grupy w stronę muzyki elektronicznej i tanecznej. Nowy album zatytułowany „EBM”, otwiera przed zespołem możliwości, o których chyba wcześniej nie myśleli zbyt poważnie. Perkusista Editors, Ed Lay jest pełen nadziei, a przede wszystkim zaskakującego entuzjazmu w związku z nową płytą. O swoich odczuciach względem „EBM” opowiedział nam w poniższej rozmowie.

MM: Benjamin John Power znany również jako Blanck Mass dołączył do Editors na stałe. Pracujecie razem od czasu płyty “Violence”. A jak się poznaliście?

EL: To się stało na zasadzie ‘znajomy znajomego’. Justin znał kogoś, kto z pracował z Benem. Kiedy pracowaliśmy and “Violence”, przebywaliśmy w domu w Oxfordzie. Chwilę wcześniej wyszło „World Eater”, czyli jedna z płyt Blanck Massa, której wówczas słuchaliśmy. Doszliśmy do wniosku, że jego muzyka jest bardzo agresywna, ale jednocześnie miła w odbiorze, w stylu Phile’a Sparkle’a. Uznaliśmy, że to Ben jest gościem, z którym chcielibyśmy pracować. Mogłby zrobić dla nas miksy, albo jakieś prace produkcyjne… Zaprosiliśmy go do współpracy, która szybko przeszła w pracę zespołową. Zaprzyjaźniliśmy się, grał z nami, gdy koncertowaliśmy w Szkocji. Nie wiem, czy wiesz, jak tworzyliśmy pierwsze nagrania na „EBM”?

MM: To było moje następne pytanie, bo – jak sądzę – udział Blanck Massa zmienił pewnie sposób tworzenia waszej muzyki?

EL: O, zdecydowanie. Cały koncept wziął się stąd, że mieliśmy zaplanowane dwa koncerty w 2020 roku, które z wiadomych powodów się nie odbyły. Pierwszy z nich miał być naszym regularnym setem, a następnego dnia chcieliśmy zagrać set przearanżowany z Benem na modłę hedonistycznego techno (śmiech). Tak to sobie wyobrażaliśmy. A skoro świat się na moment zatrzymał, zajęliśmy się nowymi rzeczami. Ben i Tom zaczęli wysyłać sobie pomysły i bardzo szybko prace ruszyły pełną parą. Russell i ja otrzymaliśmy bardzo odmienne strukturalnie pomysły od zwyczajowych kompozycji Editors. Staraliśmy się stworzyć takie utwory, które będą miały jednocześnie ducha naszego zespołu, a z drugiej przedstawiały to, czym się inspirowaliśmy przy ich tworzeniu. Wszystkich nas to podkręciło i zachęciło do podążenia w tym kierunku. Samo nagrywanie zajęło raptem 2 tygodnie w maju ubiegłego roku. Nie wiedzieliśmy, kiedy sytuacja wróci do względnej normalności, dlatego zwlekaliśmy trochę z wydaniem „EBM”. Nie wszędzie wszystko się jednak unormalizowało... A muzyka jest naszą ucieczką. Podczas nadchodzących koncertów będziemy grali sporo utworów z nowej płyty i mamy nadzieję, że będzie to doświadczenie oczyszczające nie tylko dla nas.

MM: Musiałeś zmienić instrumentarium w związku z nagraniem „EBM”?

EL: Raczej dokładałem kolejne elementy (śmiech). Więcej perkusji elektronicznej, a nawet syntezatorów, bo musiałem przełożyć ten materiał na sytuację live. Myślę, że udało się zachować balans, ponieważ w każdym utworze słychać zarówno perkusję elektroniczną, jak i żywą. Chodziło o to, by spotęgować te brzmienia. Coś jak u The Prodigy – u nich mimo elektronicznych bitów na koncertach, zawsze jest też prawdziwa, żywa perkusja.


MM: Tytuł „EBM”ma kilka znaczeń, ale mnie najbardziej przekonuje wersja, że to skrót od Electronic Body Music. A jak Ty go rozumiesz?

EL: Swego czasu zagraliśmy na kilku festiwalach z muzyką gotycką. Wolność i moc jaką niesie ze sobą tego typu muzyka i jej pochodne, było tym, co chcieliśmy uchwycić na „EBM”. Nieskrępowana zabawa i szaleństwo na parkiecie – to chcieliśmy zafundować słuchaczom tą płytą, zwłaszcza, że ostatnie lata były dość klaustrofobiczne. Electronic Body Music nie musi oznaczać konkretnego stylu. Chodzi raczej o muzykę, która jest szeroko pojętymi brzmieniami tanecznymi. Zarówno przyjemnymi dla ucha, jak i tymi bardziej hedonistycznymi.

MM: Utwory „Kiss” i „Vibe” przypominają w jakiś sposób piosenki Pet Shop Boys.

EL: Jak najbardziej. Słyszymy różne porównania: od New Order przez Erasure aż do właśnie Pet Shop Boys. Mimo pewnej agresywności tych kompozycji, nie zrezygnowaliśmy z ładnych melodii. Odniesienie do muzyki pop jest tu jak najbardziej na miejscu.

MM: Pierwszym utworem pozasinglowym, który zrobił na mnie wrażenie, jest „Picturesque”, brzmiący jak numer wspomnianego przez Ciebie New Order.

EL: Cieszę się, że tak uważasz. Prawdopodobnie będzie to następny singiel. Myślę, że sprawdzi się na koncertach. Cała ta płyta jest deklaracją. Zaproszeniem do zabawy i pokazaniem nieco innego obrazu twórczości Editors.

MM: A czemu prawie wszystkie piosenki na płycie są takie długie?

EL: (śmiech) Mamy tendencję do wydłużania naszych utworów. A w przypadku stylistyki, którą obraliśmy na „EBM” dłuższe numery sprawdzają się lepiej. Nie widzę powodu, by tego typu piosenki były krótsze. Zresztą wystarczy spojrzeć np. na twórczość Underworld. Oni przecież nagrywają numery trwające i 10 minut! Poza tym zwróć uwagę, że jeżeli numer taneczny jest udany, ale krótki, to ludzie chcą go słuchać cały czas i wciskają opcję ‘powtórz’. W przypadku kawałków z „EBM” będą musieli odpalić całą płytę jeszcze raz i impreza gotowa (śmiech). Jest jeszcze inna kwestia – mamy świetnego wokalistę z silnym głosem w osobie Toma i świetne, melodyjne piosenki. Zrobić z nich udane numery do tańca, nie jest wcale tak łatwo.

MM: Czy Blanck Mass przygotuje alternatywną wersję płyty tak jak to było w przypadku “Violence”, czy też nie ma tutaj takiej potrzeby?

EL: Zdecydowanie nie ma takiej potrzeby. Jego udział w nagraniu „EBM” jest na tyle znaczący, że nie musi już nic więcej od siebie dokładać. Dał temu zespołowi zastrzyk nowej energii i zmienił jego muzyczną konsystencję. Czy trzeba czegoś więcej? (śmiech).

Foto: Grzegorz Szklarek

Polityka prywatnościWebsite by p3a