Grzegorz Kabasa (Bremenn)

Grzegorz KabasaGrzegorz Szklarek
Ukazał się debiutancki album lubelskiej formacji Bremenn. Z tej okazji wywiadu udzielił nam jej założyciel i gitarzysta Grzegorz Kabasa.

- Wasz debiutancki album ukazał się dopiero 6 lat po powstaniu zespołu. Dlaczego tak późno?

- To wynikło z kilku czynników. Na początku mieliśmy trochę kłopotów ze składem, potem musieliśmy się do nagrań „przymierzyć” od strony technicznej, gdyż wszystko było rejestrowane na naszym sprzęcie w naszym studio FocusFog. To rozleniwia, gdyż nie mając presji czasu, ciągle coś poprawiasz, coś dogrywasz. A największy problem polegał na tym, aby samego siebie przekonać, że dane utwory były warte pokazania szerszemu gronu słuchaczy. Nie należymy do zespołów, które masowo produkują płyty. Nasza muzyka to chęć przekazania energii i podzielenia się ze słuchaczami tym, co jest w naszych głowach i sercach. Płyty klepane pod dyktando: mody, wymogów rynku muzycznego, producentów, nastawione na wypuszczenie w eter super-hitu zaspokajającego gusta masowego odbiorcy, w zdecydowanej większości to artystyczne gnioty. Zdaję sobie sprawę, jakie pobudki kierują show biznesem, ale dlaczego słuchacze w swej masie pragną takiej „antymuzyki”? Nie wszystko, co w mediach to „ziarno’. Niestety często to „plewy”, wzbudzające zażenowanie. Ale.... „o gustach się nie dyskutuje” - to jeden z najgłupszych i kłamliwych sloganów jakie wymyślono. Oczywiście, że się dyskutuje, mało tego „gusta się kreuje”. Tylko, czy na pewno robią to artyści?

- Czy „Flowers Of Fall” jest tak zwanym “concept albumem”?

- Tak, jak najbardziej. Jest to opowieść słowno-muzyczna. W głównej roli występuje bohater, który boryka się z różnymi sytuacjami życiowymi i ściera się z trzema podstawowymi bożkami tego świata czyli: władzą, sławą i pieniądzem. I każdy z utworów opowiada o różnych sytuacjach związanych z tymi zjawiskami. Raz chce być bogaty, kiedy indziej pragnie sławy, a jeszcze w innej kompozycji pragnie władzy. Koniec końców, główny bohater nie może znaleźć zaspokojenia w żadnej z sytuacji i ucieka w świat wirtualny. I tu pojawia się ostrzeżenie, że w tym świecie ulegamy zabiegom marketingowym i stajemy się  masowymi konsumentami, zatracając swoją indywidualność. W konsekwencji musimy zadać sobie pytanie: czy poddając się takiej totalnej presji pod tytułem ”maksymalizacja zysków”, nie tracimy czegoś ze swojego człowieczeństwa. Czy to jeszcze my, czy tylko „targety”, grupy docelowe, królowie popytu? Czy nie stajemy się powoli zbiorem pikseli na ekranie monitora?  Istnieje realne zagrożenie, że w pogoni za żądzą sławy, władzy i bogactwa, w epoce przemiany tkanki mózgowej w wielordzeniowe procesory, promując hasło „komputer to mój najlepszy przyjaciel”, możemy się więc stać tymi tytułowymi „flowers of fall” czyli zwiędłymi kwiatami, których miejsce jest na śmietniku współczesności.

- Słyniecie ze świetnych, widowiskowych koncertów. Czy czujecie się bardziej zespołem koncertowym czy studyjnym?

- Każda z tych form daje jakąś satysfakcję. Praca w studio jest ciekawa, ale bez grania koncertów nie istniejemy. Ja na koncertach czuję się jak przysłowiowa „ryba w wodzie”. Poza tym, jak powiedziałeś, lubimy tworzyć widowiska na scenie. Zdarza się, że publiczność  oczekuje od nas jedynie „nakręcenia” dobrej zabawy, ale staramy się, aby nasza muzyka niosła ze sobą jakąś większą wartość, niż tylko służyła prostej rozrywce. 

- W sieci znaleźć można kilka wersji scenariusza, według którego powstał Bremmen. Który jest tym jedynym oficjalnym?

- Przed Bremenn miałem kilka projektów muzycznych, które jednak się skończyły. Grałem między innymi z Wojtkiem Cugowskim. Postanowiłem w końcu zrobić coś swojego i tak, aby ten zespół działał na moich zasadach. Wiesz, mnie nigdy nie interesowały muzyczne mody i to, jak się gra w danym czasie. Zawsze chciałem grać tak, jak mi w duszy gra. Mam bardzo szerokie zainteresowania muzyczne. Słucham tak różnych wykonawców jak na przykład: Ultravox, Alphaville, Pink Floyd, Led Zeppelin, Mahavishnu Orchestra, Rush, Tangerine Dream, setki różnych gitarzystów od BB Kinga po Steve Vaia. Żadnych zahamowań jeżeli chodzi o blues, jazz czy muzykę klasyczną. Nie lubię R&B, natomiast disco polo zaliczam do zjawiska pod szyldem „tandetne wykwity” nie mające nic wspólnego z tym, co postrzegam  jako artyzm.  

- Także pochodzenie nazwy Bremenn ma kilka wersji…

- Kiedyś, późnym wieczorem, oglądałem kanał Discovery program o niemieckim statku z lat trzydziestych, który nazywał się „Bremen”. Statek ten zatonął. Z jakich powodów nie pamiętam. Ponieważ jestem realistą, zwłaszcza jeżeli chodzi o polski rynek muzyczny, to pomyślałem sobie,  tak może wyglądać moja kariera - prosto na dno, a więc nazwa będzie idealna dla mojego zespołu (śmiech). Poza tym nie lubię nadętych, infantylnych lub głupkowatych nazw z tzw. „jajem”.  Nazwa Bremenn brzmi śpiewnie, każdy ją może łatwo wypowiedzieć i jest niebanalna.  Są inne wersje pochodzenia nazwy Bremenn, warto poszukać w Internecie, która jest prawdziwa? Może wszystkie, albo żadna.

- Czy wydanie „Flowers Of Fall” jest początkiem nowego etapu w działalności Bremenn i Wasze płyty będą się teraz częściej ukazywać?

- Chciałbym, aby materiał na kolejną płytę był gotowy w okolicy lutego przyszłego roku. Mam już kolejne kompozycje i będziemy potrzebowali około 2 miesięcy na ich zarejestrowanie. Nie musimy płacić za studio, więc materiał będzie dopracowany w 100%. Na pewno nie zamierzamy więc poprzestać na tym jednym albumie. Chcemy raz na rok wydawać nowe płyty, ale nie jest to priorytet. Pokażemy nowy Bremenn, gdy poczujemy zew muzycznej krwi. Nic na siłę, muzyką Bremenn rządzą nasze serca, a nie show-biznes.

Polityka prywatnościWebsite by p3a