- Jaki jest obecnie status Fading Colours?
- Zespół istnieje, ale jego działalność jest obecnie zawieszona. Z kilku powodów pozamuzycznych. Daniel Kleczyński, który jest drugą połową Fading Colours, skupił się na pracy nad udźwiękowianiem gier komputerowych, a poza tym ma trudną sytuację rodzinną, która uniemożliwia mu działalność w zespole. Ja także miałam pewne zawirowania w życiu prywatnym i miałam dłuższą przerwę od życia.
- Ostatnia płyta studyjna Fading Colours ukazała się 4 lata temu. Czy istnieje nowy materiał?
- Tak, mamy nowe kompozycje, z tym, że nie jest to całość materiału na nową płytę. Nawet część nowych kompozycji graliśmy kilka lat temu na koncertach. Pewnie kiedyś weźmiemy się za nagranie brakujących piosenek, gdyż chcemy wydać przynajmniej jeszcze jeden album Fading Colours i zakończyć działalność.
- Czy po wydaniu tej płyty i zakończeniu działalności przez Fading Colours, chcesz zniknąć z branży muzycznej?
- Nie chcę odejść od muzyki. Cały czas dostaję propozycje czy też pojawiają się okoliczności, które sprawiają, że mogę myśleć o skierowaniu się w zupełnie inną stylistykę muzyczną niż do tej pory.
- Czy możesz zdradzić, w jakiej stylistyce utrzymana będzie nowa płyta Fading Colours?
- Na pewno nie będzie tak elektroniczny i transowy jak „I’m Scared Of…” czy „(I Had To) Come)”. Zresztą od pewnego czasu skłaniam się ku temu, aby w nowych utworach było więcej elektryki niż elektroniki. Chcę, aby były tam między innymi gitary i instrumenty akustyczne.
- Pomiędzy premierami płyt Fading Colours, a wcześniej poprzedniego wcielenia tego zespołu czy Bruno The Questionable, są kilkuletnie przerwy sięgające nawet 10 lat. Dlaczego?
- Pewnie bierze się to stąd, że nie jesteśmy muzykami, którzy muszą wydawać płyty co rok, bo np. mają taki mają kontrakt z wytwórnią płytową. Muzyka nie jest moim zawodem, lecz hobby. Nagrywam bądź tworzę wtedy, gdy mam coś do powiedzenia i gdy po prostu mam na to ochotę. U mnie wypływa to z wewnątrz, a nie z zewnątrz. Takie są motywy mego działania. Fading Colours nie jest zespołem, w którym jest pięciu czy sześciu muzyków, którzy muszą wyżywić rodziny z grania na koncertach bądź wydawania płyt. Nas jest tylko dwoje i każde z nas ma swoje zajęcia, które pozwalają nam zarabiać na życie. Natomiast muzyka jest tylko dodatkiem do tego wszystkiego.
- Nie odnosisz wrażenia, że po wydaniu albumu „I’m Scared Of…” w 1998 roku nie wykorzystaliście szansy na zrobienie tak zwanej kariery poza granicami Polski? Płyta wzbudziła duże zainteresowanie między innymi w Niemczech…
- Być może tak, być może nie. Ja tego tak nie oceniam. Faktem jest, że w przypadku tego albumu nasz polski wydawca nie do końca zrobił wszystko, co można było. Chociaż się starał. Być może nam zabrakło determinacji? Wiesz, ja mam trochę styl życia „z dnia na dzień” i nie mam ciśnienia, aby zrobić karierę, żeby robić coś na siłę. Dla mnie rzeczy się dzieją, albo się nie dzieją. Jeśli stało się tak, że nie zrobiliśmy tej kariery, to znaczy, że tak miało być (śmiech). Aczkolwiek to, co mieliśmy osiągnąć, to osiągnęliśmy. Ja jestem usatysfakcjonowana i za wiele od życia nie wymagam.
- Dlaczego Twoje teksty są po angielsku?
- Piszę je po polsku, a dopiero później przekładam na angielski. A robię tak, gdyż nasza muzyka spotyka się z pozytywnym odbiorem przede wszystkim na rynku zachodnim. I tak się składało, że przede wszystkim tam graliśmy najwięcej koncertów, tam mieliśmy najwięcej fanów i tam sprzedawało się najwięcej naszych płyt. I tak jest do dziś. Nasza muzyka nigdy nie miała szczęścia do polskiego rynku.
- Śpiewając w Fading Colours miałaś możliwość współpracy z wieloma znakomitymi artystami, jak na przykład Darrin Huss z Psyche czy Anne Clark. Jak ich wspominasz?
- Dokonania muzyczne Psyche nie do końca do mnie trafiają, ale bardzo fajnie się z Darrinem imprezowało i jest on fajnym człowiekiem. Natomiast jeśli chodzi o Anne Clarke, to uwielbiam ją jako artystkę i bardzo ją szanuję za to, co tworzy i za to, kim jest a także jaka jest. Poza tym bardzo nam pomogła, gdyż tak się jej podobała nasza płyta „Black Horse”, że osobiście chodziła po wytwórniach płytowych i przedstawiała nasze nagrania.
- A Love Like Blood? Oni też dużo Wam pomogli w połowie lat 90-tych.
- Poznaliśmy ich na naszym wspólnym koncercie w warszawskiej Stodole w kwietniu 1993 roku. Rzeczywiście, po tym występie wywieźli nasz materiał z Polski i pokazali komu trzeba w Niemczech. Byli bardzo zaskoczeni, że w Polsce istnieją takie zespoły jak Bruno The Questionable (poprzednia nazwa Fading Colours - przyp.GS). Dzięki nim właśnie podpisaliśmy kontrakt z Dion Fortune Records.
- Jesteś w Fading Colours ponad 20 lat. Z czego jesteś najbardziej dumna, a czego żałujesz?
- Jestem przede wszystkim dumna z tego, że nagrałam z tym zespołem kilka płyt, bo wcale łatwo nie było. Z tego, że zdobyliśmy uznanie nie tylko w Polsce, ale także poza jej granicami. O żadnej z tych płyt ani o żadnym z utworów z tych albumów nie mogę powiedzieć, że się wstydzę. Natomiast na pewno żałuję pewnych sytuacji, jakie rozgrywały się wewnątrz zespołu. Być może podjęłam kilka złych decyzji personalnych, których wciąż żałuję.