Relacja: Madrugada w Warszawie

Rafał Siekierzyński / Strefa Music Art
Norweska grupa Madrugada wystąpiła w niedzielę 3 kwietnia na wyprzedanym koncercie w warszawskim klubie Niebo. Na imprezie był między innymi Jakub Oślak, który napisał dla nas relację z tego koncertu.

Wiosna sprawiła nam niespodziankę w postaci śniegu na Prima-Aprilis, oraz kolejnego luzowania obostrzeń pandemicznych. Chociaż świat nasz powszedni staje się coraz bardziej ponury, straszny, absurdalny i nieprzewidywalny, kilkaset dusz spragnionych ogrzania się w cieple czegoś pozytywnego stawiło się w warszawskim Niebie na wyczekiwany, wyprzedany koncert norweskiej Madrugady. Ekipa przewodzona przez charyzmatycznego Siverta Høyema powróciła do życia i czynnego koncertowania kilka lat temu, z okazji 20-lecia swojego debiutanckiego albumu Industrial Silence. Zespół z tej okazji zawitał w marcu 2019 właśnie do Nieba, dając czytelny sygnał swoim fanom w Polsce i Europie, że nie będzie to jednorazowy strzał. I tak też się stało; trzy lata później, powrócili do tego samego klubu, w całkiem innej odsłonie – przywożąc nowy, triumfalny album w postaci Chimes at Midnight, który zachwycił zarówno oddanych od lat fanów, jak i zupełnie nową publiczność.

Trasa promująca Chimes jest ponownym rozdaniem kart przez Madrugadę. Mają swoją historię, mają ‘klasyczne’ płyty, ale wracają do gry z zupełnie nowym zestawem piosenek, które od momentu premiery zdążyły się błyskawicznie osłuchać. „Nobody Loves You Like I Do”, „Running From the Love of Your Life”, „Help Yourself to Me”, „Imagination”, czy kończące główny set „Dreams at Midnight” zostały przywitane przez publiczność jak ‘starzy znajomi’, a nie ‘nudy’, które należy przeczekać wypatrując klasyków. Tych oczywiście także nie zabrakło, a szczególny zachwyt wywołało „Majesty”, „Look Away Lucifer”, „Strange Colour Blue”, czy otwierające bisy „Vocal”. Ze sceny popłynęły także dwie dedykacje: „Only When You're Gone” ku pamięci zmarłego Marka Lanegana, oraz „What's on Your Mind?” na cześć walczącej Ukrainy, uchodźców ze strefy wojny, oraz wspierających ich ludzi dobrej woli. Na koniec koncertu na ekranie za plecami zespołu ukazały się narodowe barwy Ukrainy.

Pomimo niesprzyjających okoliczności, klub był wypchany po brzegi. Pal licho zimę-bis, ale pandemia wciąż trwa, nawet jeśli obostrzenia znikają. To dowód na to, że dwa lata posuchy nie odcisnęły trwałego piętna na wielbicielach muzyki na żywo, lecz jeszcze bardziej rozbudziły ich apetyty i chęć ‘chwytania dnia’, kiedy tylko można. Byłem zaskoczony przyjęciem zespołu, a ilość ludzi znająca doskonale ich repertuar przerosła moje oczekiwania. Przecież ten zespół to alternatywna nisza, która nigdy nie przedostała się do mainstreamowej świadomości. Tym większa radość obserwować wiele pokoleń ‘dziwaków’ z różnych stron mapy społecznej, gotowych pokonać wiele kilometrów w nieprzyjemnej pogodzie, ryzykując zdrowie, celem uczestnictwa w wydarzeniu muzycznym, ogrzania serca i duszy, poczucia normalności w gronie znajomych. Koncert miał ciepły, przyjazny przebieg, a Sivert doskonale to wyczuł i ‘wodził’ tłumem, reagując na energię, atmosferę, wibracje i uśmiechy.

Nie dziwię się, że Madrugada ponownie wybrała Niebo na swoje miejsce objawienia w Warszawie, mimo iż jest to klub znacznie mniejszy od innych na tej trasie, chociażby Tempodromu w Berlinie czy Paradiso w Amsterdamie, nie mówiąc już o Spektrum w rodzinnym Oslo. Ten wysoki sufit starego warszawskiego budownictwa, te grube zasłony, ta biel ścian, wreszcie ten głęboki błękit i czerwień nadały temu miejscu i temu wydarzeniu niezwykłej atmosfery czegoś nierzeczywistego, sennego, rodem z Twin Peaks czy Blue Velvet. Do tego głos i sceniczna prezencja Siverta, który już od dawna powinien być wymieniany jako jeden z ‘dziedziców’ Leonarda Cohena, obok Nicka Cave’a, Glena Hansarda, czy Rufusa Wainwrighta. Był mistrzem ceremonii, szamanem, kapłanem, aktorem i reżyserem; ale mimo tego głębokiego głosu i dominującego wzrostu, nie zabrał przestrzeni reszcie zespołu, tylko jeszcze bardziej ich aktywował, zapraszając do czarnej magii na oczach widzów.

Madrugada na pewno do nas wróci. Zespół wie, że ma u nas widownię, a ta dała im po raz drugi wyraźny sygnał, że zna ich muzykę, umie ją czuć, przeżywać i uczestniczyć w niej. To może wydawać się banalne, ale nie zawsze jest tak, że na cichych, nastrojowych, skupionych momentach występu zespołu na żywo publiczność odpowiada tym samym; często zamiast tego słychać nieznośną gadaninę w tle, bliskość pracującego baru i lekceważący tumiwisizm części widzów (nie tylko w Polsce). Publiczność tego wieczoru w Niebie wypadła wzorowo i zespół to dostrzegł i docenił. Cisza kiedy trzeba, śpiew i oklaski kiedy ich pora, wszystko na swoim miejscu. Było ewidentne, że Sivert z ekipą nie przyjechali tutaj odwalić chałturę, tylko przeżyć razem z publicznością coś wyjątkowego, gdyż mieli taką możliwość i odwagę ku temu. Wzajemny szacunek, chęć wspólnoty i komunikacja energii z zespołem to klucze do sukcesu muzyki na żywo. I to właśnie był taki wieczór. Oby więcej.

Polityka prywatnościWebsite by p3a